Quantcast
Channel: UnaCum.pl
Viewing all 593 articles
Browse latest View live

Msza o NMP w Krakowie

$
0
0
10351813_1667814920113987_5724985346822194750_nW sobotę 20 czerwca o godz. 16:00 zostanie odprawiona Msza święta w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego (Msza trydencka) w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie.

Celebracja będzie miała miejsce w Kaplicy Kapłańskiej (dolny kościół) i towarzyszyć jej będzie śpiew chorału gregoriańskiego (missa cantata).

Zapraszamy do skorzystania z Sakramentu Pokuty i Pojednania – od godz. 15:30 ks. Kacper Nawrot będzie czekał na penitentów w konfesjonale w Kaplicy Pojednania.

Dla wiernych zostaną przygotowane teksty mszalne w układzie łacińsko-polskim.

Tradycjonalizm a konserwatyzm

$
0
0
Mamy wiele powodów do radości we współczesnym Kościele, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Mamy wielu nowych, ortodoksyjnych biskupów i zdrową praktykę, mamy też diecezje, w których liczba powołań znowu rośnie po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci. Powstały nowe zakony i społeczności, które pękają w szwach od zapytań, postulatów i nowicjuszy. Nie muszę też chyba wspominać o odnowieniu zainteresowania muzyką sakralną, taką jak chorał gregoriański, pieśni kościelne w językach narodowych czy polifonia.

Przyznać jednak trzeba, że pewien problem, który stanowi przeszkodę na drodze do prawdziwej reformy i odnowy Kościoła. Jest nim dominacja postawy konserwatywnej wśródbiskupów, kapłanów i wiernych nowej generacji. Od czasu, gdy po raz pierwszy uświadomiono mi różnicę pomiędzy konserwatystą a tradycjonalistą, niezmiennie mnie ona zdumiewa. Konserwatysta bowiem to ten, który pragnie konserwować to, co ma pod ręką, a to oznacza utrzymywanie statusu quo, korygując jedynie przydarzające się  błędy. Nie ma przy tym żadnej motywacji, aby powrócić do tego, co było i odzyskać to, co zostało utracone. Nie widzi on bowiem żadnego powodu, dla którego miałby tradycję cenić wyżej iż to, co jest teraz. Tradycjonalista z kolei myśli tak jak św. Wincenty z Lerynu, autor sławnego Commonitorium, napisanego w obronie niezmiennej treści wiary. Dla niego, tak jak i dla wielu innych ojców, Doktorów Kościoła i papieży, Tradycja sama w sobie lepsza jest od nowinek, które powinny budzić nieufność i którym należy się przeciwstawiać z całą bezwzględnością. A zatem tam, gdzie tradycję zatracono, tradycjonalista stara się ją przywrócić po to właśnie, by chronić Tradycję przez duże T; konserwatysta tymczasem zadowala się utrzymywaniem tego, co zastał, nawet jeśli jest dziadowskie czy skażone modernizmem.

Dlatego właśnie konserwatyzm, ku zdumieniu wielu osób, jest jedynie anemiczną, mniej uświadomioną formą liberalizmu, który każdą zmianę uważa za dobrą z natury, a zatem twierdzi, że im szybciej się ona dokona, tym lepiej. Nieważne przy tym jest, w którym kierunku ona prowadzi byle tylko jak najdalej od tradycji. Konserwatyzm zaś twierdzi, że lepiej trzymać się tego, co się posiada, zamiast poddać się bez walki. Nie dostrzega jednak, że z powodu dominującego liberalizmu z każdym kolejnym dniem co raz więcej skarbów jest nam odbieranych, coraz więcej wartości jest podważanych i notorycznie przemilczanych, a co za tym idzie coraz trudniej jest je uchronić przed zatraceniem. Konserwatyzm to liberalizm w zwolnionym tempie: konserwatysta chroni to, co dla niego wartościowe siłą woli jedynie, nie zaś mocą niepodważalnej zasady. Wraz z zanikiem prawdy i oswajaniem się ludzi ze stratą, konserwatysta traci grunt pod nogami; załamuje tylko ręce, patrząc jak piękne rzeczy są rozmontowywane i zapominane. Tymczasem, obstawanie przy Tradycji wykracza poza zwykłą ochronę tego co jest, ponieważ domaga się miłości i obrony dziedzictwa, które jest przekazywane w całości i pod żadnym pozorem nie może ulec sprzeniewierzeniu. Jeżeli jakaś cząstka się gubi, tradycjonalista wie, że należy dołożyć wszelkich starań wbrew wszelkim przeciwnościom, aby ją odzyskać.

Z tego wszystkiego wynika, że tradycjonaliści są i muszą być – już przez samo swoje oddanie Tradycji – reformatorami pełnymi rozsądku, świętości i cierpliwości na wzór św. Jana od Krzyża czy św. Teresy od Jezusa. Gdziekolwiek tradycjonalista dostrzega poważne odstępstwo od Tradycji, walczy usilnie o to, aby poprawić błąd i przywrócić to, co godne. Podstawowy problem jest taki, że jeśli ktoś nie rozumie Tradycji, czy to jako zasady formalnej, czy też jako żywej treści, nie jest w stanie stwierdzić, że coś jest nie tak ze statusem quo.  Brakuje mu bowiem punktu odniesienia i wyczucia proporcji. Jednym słowem, jeśli ktoś obstaje przy czymś nie ze względu na zasadę, a jedynie z czystego sentymentu czy przyzwyczajenia, prędzej czy później pozwoli to sobie odebrać. Co więcej, sam sobie będzie winien. Odwrotność tej zależności jest również prawdziwa: Jeżeli ktoś obstaje przy czyś, ponieważ jest prawdziwe, dobre i piękne, nigdy nie pozwoli, aby ktoś mu to wykradł z umysłu  czy serca. Nawet jeśli świat będzie go za to prześladował. W wyznaczonym czasie Pan wskrzesi to, co umarło, tchnąc w nie nowe życie wbrew wszelkim przewidywaniom ekspertów.

                Wielu współczesnych biskupów jest konserwatystami, a nie tradycjonalistami, dlatego tak nikłe jest ich pragnienie, by odtworzyć to co przeszłe, by odkryć na nowo i przekazać pełnię dziedzictwa, ponieważ (1) sami słabo je znają i nawet nie wiedzą jak zostało utracone; (2) nie chcą poznać jego wartości ani też wiedzieć jak wielką tragedią byłoby jego zniszczenie; (3) zadowalają się status quo o ile tylko wolne jest od jaskrawych ekscesów czy wypaczeń. (To zaś, co uznaje się za odstępstwo różni się znacznie w zależności od konserwatysty. Na przykład,  jeden stwierdzi, że świeccy szafarze czy ministrantki przy ołtarzu to niedopuszczalne zerwanie ze wspólną tradycją Wschodu i Zachodu sięgającą najwcześniejszych dostępnych nam liturgicznych i kanonicznych zapisków, podczas gdy inny takie praktyki uzna jedynie za sprawy administracyjne i biurokratyczne nie mające większych skutków.)


Twierdzenie, iż nie można wprowadzić tej czy innej reformy, a najlepsze jest wrogiem dobrego, to zwyczajny objaw tchórzostwa. Złe albo gorsze bowiem jest z kolei wrogiem dobrego, a przecież wystarczy toczyć jeden bój na raz. Odwagą jest zaprzestanie marnowania czasu i natychmiastowe podjęcie zdecydowanych kroków, choćby najmniejszych, choćby tylko jeden. Każdy upływający dzień utrwala każdy zły nawyk. Zagrożona jest odrębna tożsamość i ciągłość Kościoła, jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła, którego Tradycja jest absolutnie warta jest tego, aby ją kochać, dla niej żyć i umierać.

Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Piotr Klinger

Zamawianie intencji mszalnych

$
0
0
Uruchamiamy nowy dział na naszym portalu - Zamawianie intencji mszalnych. Często słyszymy, że księża celebrujący tradycyjne Msze mają wolne intencje, a jednocześnie w przypadku pilnych intencji mszalnych trudno jest znaleźć wolny termin w naszych parafiach. Zachęcamy zatem do zamawiania intencji u księży wymienionych na naszej stronie.
Każdy kapłan, który chciałby być dodany do naszej listy proszony jest o kontakt z redakcją poprzez adres e-mail. Do listy dodajemy księży, którzy częściej niż raz w tygodniu celebrują Mszę w formie nadzwyczajnej oraz mają zazwyczaj wolne intencje mszalne w przeciągu kilku najbliższych tygodni.

Czy tradycyjna Msza pasuje do mentalności współczesnego człowieka?

$
0
0

Jeśli dla współczesnego człowieka najważniejszymi cechami liturgii mają być lekka przyswajalność i unaocznienie to Msza „trydencka” nie jest dostosowana do takiego udziału w Bożych Tajemnicach. Natomiast każdy, kto poszukuje w świętej liturgii świadomości stawania przez Bogiem oraz dotknięcia czegoś ponadczasowego – wieczności i większego niż on sam, to niewątpliwie odnajdzie te wartości we Mszy w starodawnym łacińskim rycie.  

Wprowadzenie
Pytanie, które jest tematem wykładu, a właściwie poszukiwanie odpowiedzi na nie, jest bardzo trudne, ale równocześnie bardzo istotne, i dlatego właśnie nie powinno zostać zaniechane. Trudność polega na znalezieniu właściwych metod badania czy refleksji nad zależnością zachodzącą pomiędzy mentalnością współczesnego człowieka a liturgią w starszej łacińskiej formie. Jeśli już dochodzi do spotkania, tych dwóch, odrębnych rzeczywistości, „dzisiejszego” człowieka i celebracji przychodzącej z przeszłości, jak wtedy dostrzec i zbadać „iskrzenie” i wzajemne oddziaływanie? Jak zmierzyć zachodzącą interakcję? Jak jest przyjmowana, odbierana i jak oddziaływuje stara liturgia na człowieka, który sam uważa siebie samego za miarę wszelkich wartości dzisiejszego świata. Trudność polega również na znalezieniu właściwego punktu odniesienia w badaniu zależności. Czy należy rozpatrywać zależność  z punktu wiedzenia teologii i liturgii, czy fenomenologii, psychologii, antropologii, socjologii etc, czy raczej po zbadaniu poszczególnych wymienionych aspektów wiedzy szukać spójnego, syntetycznego  spojrzenia.  Czy jednak osiągnięcie takiej syntezy rzeczywiście przybliży nas do rzetelnej odpowiedzi na pytanie: Czy Msza tzw. trydencka „pasuje” do mentalności współczesnego człowieka? Obszary badań są bowiem bardzo „ulotne” i trudno definiowalne. Odpowiedź nie jest prosta, mimo to bardzo ważne są refleksje gdyż one pozwalają lepiej i głębiej rozumieć nam misterium liturgii w dawnej formie oraz kondycję człowieka naszych czasów.
Pogłębiona refleksja nad tym zagadnieniem jest bardzo ważna, bowiem dotyczy fundamentalnych zagadnień rozważanych podczas Soboru Watykańskiego II i reformy liturgicznej przeprowadzanej z wielkim rozmachem w imię dostosowania liturgii do współczesnego człowieka. Mówiąc lapidarnie liturgia i współczesny człowiek to zagadnienie, które było i są papierkiem lakmusowym dokonujących się w szerokiej gamie reform dotychczasowego życia Kościoła. Kluczowym bowiem zagadnieniem wokół którego skupiało się życia Kościoła rzymskokatolickiego w ostatnich dziesięcioleciach stała się idea przełożenia misterium fidei i Ecclesiaena formę zrozumiałą i mówiącą współczesnym językiem. W duszpasterskim sensie współczesny człowiek i ludzkość stawała się często rozstrzygającym punktem odniesienia, ponieważ to one są adresatem dzieła dokonanego przez Chrystusa. Reforma liturgii była i nadal pozostaje chyba najbardziej widoczną i reprezentatywną ikoną zachodzących przemian. To w imię koniecznej komunikacji pomiędzy Kościołem a nowoczesnym światem następowały reformy stylu, sposobów i form nauczania oraz życia wiary. Otwarcie na świat, konieczność wyjścia do niego i znalezienia odpowiednich środków przekazu wiary stały u fundamentów reorganizacji wielu dziedzin życia Kościoła i świętej liturgii. Stąd poszukiwanie odpowiedzi na postawione w temacie wykładu pytanie wpisuje się w szeroki kontekst przemian zachodzących od połowy XX wieku.
Błędna odpowiedź na to pytanie przynosić będzie szkody w życiu wiary i tworzyć będzie zagubione chrześcijaństwo; prawidłowa owocować będzie owocnym życiem wiary. Oczywiście nie chodzi konkretnie o ten tekst artykułu, lecz odpowiedź, którą winny rzeczywiście poszukiwać szerokie gremia teologów i pasterzy Kościoła.  Autor pragnie by tekst ten był małym przyczynkiem do rozważań, które winny być szeroko podjęte, na temat możliwości poszukiwania odpowiedniego języka kontaktowania się ze współczesnym człowiekiem oraz możliwości zastosowania go w życiu Kościoła i w liturgii.

Msza Święta celebrowana według mszału przedsoborowego, w Polsce bardzo często określana jako „trydencka”, to zbiór obrzędów i modlitw liturgicznych, które w rzeczywistości nie powstały po Soborze Trydenckim, lecz zasadniczym meritum i swymi korzeniami sięgają okresu wczesnego średniowiecza, a nawet czasów starożytności chrześcijańskiej. Uprawnionym wydaje się określanie celebracji Mszy Świętej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego obrządkiem starożytnym czy gregoriańskim ponieważ tradycyjnie uważa się, iż pochodzi od św. Grzegorz Wielkiego[1]. Antiqua forma, Usus Antiquior – stara, starodawna, starożytna forma; użycie dawniejsze, starsze, jako nazwy stosowane są w oficjalnych dokumentach Stolicy Apostolskiej[2].   

Należy również dokonać rozróżnienia pomiędzy mszałem a sposobem jego realizacji i stylem uczestnictwa wiernych w liturgii mszalnej. Mszał to jedna rzeczywistość a jego percepcja w zgromadzeniu to druga. Jeśli chodzi o dawny mszał rubrycystycznie zasadniczo był realizowany w pełni, natomiast jego percepcja w zgromadzaniu była ograniczona. Ogólnie mówiąc można stwierdzić, iż wierni byli uczeni uczestnictwa w liturgii w sposób tzw. pośredni np. mieli odmawiać z książeczki przepisane modlitwy do poszczególnych części celebracji, które bardziej lub mniej zbliżały się do tekstu i ducha zawartego w mszale, zalecane było wyobrażanie sobie odpowiednich wydarzeń z męki i śmierci Pana Jezusa adekwatnie do przebiegu liturgii, mieli odmawiać różaniec lub inne modlitwy niekiedy całkowicie nie związane ze Mszą np. litanie. Skarb lex orandi zawarty we Mszy nie był dla wielu dostępny w sposób bezpośredni lecz pośredni. Pozostawał przekaz i ekspresja obrzędów, dzieł sztuki (architektua, sztuki plastyczne i figuratywne), które to udostępniały wiernym ducha liturgii i jej treść. Zadajmy więc trochę przewrotne pytanie: Czy dawna Msza odpowiadała minionym pokoleniom? Z punku widzenia socjologicznego oglądu wydaje się, iż wierni mieli trudności w bezpośrednim uczestnictwie w liturgii i aby dotrzeć do jądra liturgii musieli korzystać z różnych metod pośrednich.

W roku 2008 na internetowej stronie „Nowego Ruchu Liturgicznego” ukazał się interesujący artykuł Witolda Dziedzica: „Jak odnowiona liturgia ubogaciła liturgię tradycyjną”[3].  Autor zauważa, iż wiele starszych osób, którzy pamiętają liturgię sprzed reformy wyrażają opinię, iż obecna Msza „trydencka” jest trochę inna. Inność nie polega na korzystaniu z innego Mszału, lecz sposobie uczestnictwa w liturgii. Jak wspomniałem wierni dawniej uczestniczyli we Mszy w sposób pośredni, a teraz są uczeni uczestniczyć bezpośrednio. To powoduje, iż uczestnicy Mszy w prastarym rycie chcą wejść w treść tekstów i obrzędów na drodze ich przyswojenie rozumowego. Chcą wiedzieć i w pełni – wewnętrznie i zewnętrznie - w nich partycypować.

Dla współczesnego człowieka Msza w starodawnym rycie może stanowić zachowany z przeszłości skarb, ale rozumiany jako artefakt etnograficzny, który można pooglądać, a być może coś więcej, który da odczuć atmosferę dawnych czasów i kultur. Z punku widzenie kulturoznawstwa Msza Święta „trydencka” to prawdziwie rzeczywistość z przeszłości, z historii, z dawnych wieków. To jakby uobecnienie tego, co kiedyś było żywym obrzędem. Przynajmniej jeśli chodzi o istotę sprawy. Ponieważ pewna forma zewnętrzna (wygląd szat liturgicznych, mszału, sposób i aranżacji śpiewów oraz styl architektoniczny kościoła i sztuk plastycznych) była syntezą pewnych niezmiennych zasad oraz zapatrywań danej epoki.

Czy starodawna Msza - rzeczywistość jakby muzealna pasuje do współczesnego człowieka? Dla wielu osób okazyjnie i niekiedy z ciekawości uczestniczących w liturgii w formie extraordinaria lub pytających o frekwencję i przedział wiekowy uczestników, zaskakującym jest fakt licznego uczestnictwa ludzi młodych w przedziale wiekowym od 15 do 35 roku życia. Budzi to niekiedy prawdziwe zdziwienie i opinie starszych osób, pamiętających z dzieciństwa dawną liturgię, iż przecież ci młodzi nie pamiętają z dzieciństwa tejże liturgii, więc dlaczego przychodzą na nią. Inną cechą jest uczestnictwo dużej grupy mężczyzn. Co jest w tej formie Mszy, że ma coś pociągającego dla współczesnego człowieka? Co, ona posiada, iż potrafi być „atrakcyjna” dla młodych, którzy systematycznie zaczynają brać w niej udział niekiedy kształtując na nowo swój katolicyzm w oparciu o nią? Czy jest to tylko chwilowe zauroczenia „atmosferą” tej liturgii? Czy to tylko emfatyczny miraż, który minie po niedługim czasie nie wnosząc nic głębszego i autentycznego do wiary? Czy to tylko niezrozumiały zachwyt nad stylem i poetyką minionych epok, który ma jakoby wyrażać się ulubieniu szat liturgicznych z „koronkami ” etc.? Przecież tak rzeczywiście może być. Czy może jednak jest coś w formie tej Mszy, iż potrafi uruchomić najgłębsze struny duszy współczesnego człowieka i ostatecznie zwrócić go do Boga? Papież Benedykt XVI w swoim liście do biskupów, napisanym z okazji ogłoszenia SummorumPontificum zwraca uwagę, iż po Soborze uważano, że zapotrzebowanie na celebrację według dawnego Mszału ograniczy się do starszego pokolenia i z czasem naturalnie zaniknie. Jednakże, z czasem „okazało się z całą oczywistością, że młodsze pokolenie też może odkryć tę formę liturgiczną, poczuć jej piękno i odnaleźć w niej ten sposób spotkania z Tajemnicą Najświętszej Eucharystii”[4].

Jaka jest Msza „trydencka”?
Msza Święta łacińska w dawnej formie rodziła się z zupełnie innego paradygmatu kulturowego i sposobów myślenia, niż dzieła powstające obecnie jako owoc współczesnej kultury. Liturgia „trydencka” nie była dziełem wypracowanym w danej jednej epoce np. potrydenckiej. Liturgia ta także nie została naznaczona jednym, dominującym nurtem myślenia np. panującego wtedy gdy Mszał papieża św. Piusa V był zatwierdzany. Missale Romanumzaaprobowane po Soborze Trydenckim to dzieło, które ostatecznie przeszło przez sito refleksji wielu pokoleń i różnych prądów myślenia[5]. Missale Romanum, według którego celebrowana jest dawna Msza, nie jest również owocem pracy grupy naukowców, którzy przy biurku czy w zaciszu gabinetów lub w oparciu o metodę „burzy mózgów” opracowywali odpowiednie obrzędy i modlitwy. Dawny Mszał nie ma charakteru dzieła akademickiego. Zawiera on elementy, które według naszego sposobu myślenia, określimy jako niepotrzebne, niekiedy nielogiczne.  Mszał ów w swej fundamentalnej treści nie powstał na zasadzie, iż istniał jakiś główny nurt teologiczny rozumienia Eucharystii i wtedy to zebrali się odpowiednio dobrani duchowni, którzy ustalili właściwe do tej teologii ceremonie i modlitwy. Dawny mszał to dzieło, które wykracza poza jedną epokę i jeden styl myślenia oraz poza schematy czy standardy bliskie nam współczesnym w tworzeniu dzieł kultury czy sztuki. Ogólnie można stwierdzić, że dawny Mszał zrodziła żywa i autentyczna eucharystyczna wiara i pobożność, która w ciągu wieków znajdowała odpowiednie formy wyrazu w modlitwach i obrzędach. „Liturgii się nie tworzy, one wzrastają w pobożności wieków” – pisał Owen Chadwick[6].

To misterium wiary odnoszące się do Eucharystii dobrało właściwe i adekwatne do niej słowa i gesty. One zostały ostatecznie zapisane w Mszale jako nigryki i rybryki[7]. Zasadnicze jądro treści dawnego mszału oraz zawarta w nim „filozofia” rozumienia liturgii wyrasta z odkrywania i w ciągu wieków coraz lepszego rozumienia tajemnicy Eucharystii. To lex credendii (prawo wiary) dotyczące Mszy Świętej szukało coraz to lepszych i trafniejszych sposobów wyrażenia w modlitwach i obrzędach ich treści. Takim sposobem, mówiąc w skrócie, powstawał dawny Mszał łaciński. Rola Pasterzy czy Nauczycielskiego Urzędu Kościoła ograniczała się do czuwania nad możliwymi przesadami czy błędami.

Co to oznacza dla naszego tematu? Jaka jest przez to Msza w starszym rycie? Jakie są jej cechy charakterystyczne?
Bardzo ważną cechą starszego rytu Mszy jest to, iż nie ma ona cech tymczasowości. Można stwierdzić, iż ma ona charakter ponadczasowy albo odpowiadający każdym czasom niezależnie od zmieniających się upodobań kulturowych danej epoki. Co przez to rozumieć? Chodzi o to, że obrzędy w niej zawarte przeszły próbę czasu. Poprzez długoterminową ewolucję obrzędy i ceremonie zastosowane w dawnej liturgii stały się prawdziwie odpowiadające naturze człowieka i równocześnie przybliżające właściwą treść liturgii. To dla nas może być niekiedy trudne do zrozumienia. Aby przybliżyć tę myśl podam dwa przykłady. 

Pierwszy. Przestrzeń dostosowana do dawnej liturgii wymaga podziału na wyraźne dwie części: nawę oraz sanktuarium (dziś najczęściej określane jako prezbiterium). Sanktuarium to przestrzeń reprezentująca niebo, obszar Królestwa Niebieskiego. Jest szczególnie ozdobiona. Granicę pomiędzy jedną przestrzenią a drugą wyznaczają balaski, a pierwotnie dość wyraźna przegroda ołtarzowa. W cerkwiach przegroda ołtarzowa rozwinęła się w ikonostas. Współczesne trendy kulturowe wyrażające się w nurtach demokratyzujących nakazuje znieść wszelkie przegrody. Wszyscy jesteśmy równi, nie można odgradzać świętości, one mają być jak najbardziej dostępne,trudno uczestniczyć jak nie można obserwować– wielu wołałoby. A filozofia i symbolika powstania sanktuarium – prezbiterium jest zupełnie inna i bardzo głęboka. Ona bazuje na innym argumencie niż na unaocznianiu rzeczywistości liturgii. Kiedy rodziła się idea podziału przestrzeni na sanktuarium i nawę, istotne było podejście misteryjne w liturgii. Nie polega ono na prostym unaocznianiu i prostym odbiorze zmysłowym, lecz na myśleniu symbolem. Odgrodzenie ołtarza wskazuje, że stół Pański stanowi rzeczywistość nie z tego świata, że ołtarz jest przestrzenią chwały, Królestwa Niebieskiego, nieba, tronem przychodzącego Pana. Drugi przykład to celebracja mszy często nazywana „tyłem do ludzi”. Współczesne nurty kulturowe jako argument na rzecz celebracji twarzą do ludzi podają lepszą widoczność obrzędów i gestów wykonywanych przez kapłana. Przez taki sposób celebracji niejako automatycznie ma dochodzić do lepszego odczytania symboliki i znaczenia Mszy. Zapomniano, iż już samo odwrócenie się kapłana tyłem do wiernych i stanie z nimi w jednym kierunku jest również głębokim symbolicznym gestem wyrosłym z teologii Mszy, z lex orandi, i nie jest dziełem przypadku. Wyraża ono zwrócenie się do Boga, ukierunkowanie na Królestwo Niebieskie. Te dwa wspomniane symbole (podział przestrzeni kościoła i celebracja versus Deum), w potocznym i popularnym myśleniu, w którym najważniejsze jest doświadczenia zmysłowe, wydają się w współczesnej mentalności nie zrozumiałe. Jednakże zastosowane w liturgii, a powstałe z rzeczywistego lex orandi i „przefiltrowane” poprzez wieki dają możliwość uczestnikom liturgii doświadczyć dwóch rzeczywistości: zwrócenia się do Boga oraz świętości i sakralności liturgii.

Inną cechą dawnej liturgii jest rodząca się u wiernych świadomość, iż Msza to coś większego niż my sami. Wchodzimy w rzeczywistość, która przekracza nas samych. To nie my Mszę tworzymy, lecz w nią wchodzimy. Wierni we Mszy w starszej formie doświadczają, iż nie ma w niej miejsca na dowolność, zapędy „showmeńskie” księdza czy innych osób, zewnętrzną ekspresje własnych odczuć i narzucanie ich pozostałym uczestnikom liturgii.  Nie jest również istotne kto ją celebruje. Ksiądz staje się niejako anonimowy, „przebiera” się w Chrystusa - Kapłana i celebruje Najświętszą Ofiarę. W liturgii dokonuje się święty obrzęd, celebracja, której służą kapłan, inni duchowni, ministranci, schola i wszyscy wierni, a nie oni ją kreują czy wymyślają. Obrzęd liturgii jest ten sam, sprawowany od wieków. Następuje odczucie, iż dotykamy wieczności, iż niejako przenosimy się w inny czas, w której to, co było, i to co będzie po dopełnieniu czasów, staje się wiecznym, boskim teraz, które niejako dotykamy, w którym zanurzamy się. Wchodzimy w rzeczywistość zbawczą i boską, która nieustannie trwa. Mszę Świętą można porównać do wielkiego i wspaniałego miasta, do którego właśnie weszliśmy. Jest ono piękne, potężne, może nawet swym ogromem momentami nas przeraża, nie potrafimy go ogarnąć. Ale wchodzimy, podziwiamy i sycimy się jego pięknem, i bogactwem. To, iż nie ogarniamy wielkości i wspaniałości miasta, i być może czujemy się nieco zagubieni nie znaczy, iż w nim mamy rozbić własne namioty, aby poczuć się bardziej swojsko. Tak jest właśnie z Mszą celebrowana w dawnym rycie. Może czujemy sie niejako zagubieni, nie ogarniamy wszystkiego, ale nie tworzymy w jej miejsce własnych obrzędów, aby nam było wygodniej i swojsko.
Ważną cechą liturgii w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego jest świadomość stawania i bycia przed majestatem Bożym. To, iż kapłan wraz z wiernymi stoją zwróceni w jednym kierunku, przed ołtarzem, przez Krucyfiksem i świętym obrazem w nadstawie ołtarzowej, kształtuje poczucie, iż podczas liturgii jesteśmy przed majestatem Boga i do niego się zwracamy.

Ile razy kapłan i wierni czynią gest krzyża podczas dawnej Mszy? Można usłyszeć niekiedy takie pytanie. Rzeczywiście celebrans oraz wierni znak krzyża czynią po wielokroć. To pokazuje naturę dawnej Mszy. Wszystkie zmysły i całe ciało angażują się w celebracje Mszy. Nie ma w niej wyakcentowanego jednego elementu ludzkiej natury na niekorzyść innych, np. rozumowego. Jest miejsce dla intelektu, ale też dla zmysłu powonienia, słuchu, wzroku. Podczas liturgii angażowane jest całe ciało (gesty, pokłony, przyklęknięcia, procesje etc.), które to mają poruszyć najgłębsze pokłady ludzkiej duszy. Jest czas na kontemplację, adorację i maksymalne skupienie. Cały człowiek zostaje porwany, aby uczestniczyć i wejść w misterium Ofiary Eucharystycznej. Nie jest tylko wyłącznie słuchaczem czy obserwatorem, lecz uczestnikiem i podmiotem. Nie chodzi jednak o jakąś zewnętrzną „aktywność” czy działanie, lecz przede wszystkim o wewnętrzną. Nie chodzi o aktywizowanie uczestników liturgii poprzez zachęty celebransa, lecz o to aby gesty (choćby wspomniany znak krzyża) uruchomiały wnętrza osoby i same stawały się formą modlitwy.  Uczestnik Mszy Świętej całym sobą odbiera liturgię i całym sobą (wnętrzem) oddaje się Bogu.
Podczas Mszy Świętej na człowieka oddziaływuje nie tylko piękno ceremonii liturgicznych, lecz cała sakralna sztuka: architektura, obrazy, układ wnętrzna, figury etc. Podczas liturgii następuje synteza sztuk wszelkich. Spróbujmy to zobrazować. Wyobraźmy sobie, iż wierny przychodzi na Eucharystię i staje gdzieś pośrodku nawy kościoła. Widzi przed sobą ołtarz, a za nim święty kultyczny obraz (figurę) w szczególnie przyozdobionej przestrzeni – sanktuarium. Przed ołtarzem stoi celebrans ubrany w mszalne szaty. Trudno mu dostrzec coś ze świeckiego stroju w ubraniu liturgicznym kapłana. W tym momencie to jest „inny” człowiek. Przedstawia i reprezentuje świat nadprzyrodzony. To samo pozostałe osoby posługujące przy ołtarzu. Czuje woń kadzidła i słyszy piękny śpiew chorału gregoriańskiego. Dochodzący głos w języku łacińskim, w którym po pewnym czasie może usłyszeć piękno rytmiki i poezji, daje poczucie, iż dokonują się tu rzeczywistości nie pospolite, „nie z ulicy”, lecz nadzwyczajne, nadprzyrodzone, przekraczające proste pojmowanie. Znajduje się w budowli, w której przestrzeń jest klarownie zdefiniowana i nie czuje się zagubiony – wiadomo gdzie jest miejsce najświętsze. Często w historycznych kościołach to geometria odgrywała wielką rolę – przemawia więc do niego harmonia i ład. Wszystkie te elementy: geometria i organizacja wnętrza kościoła, tkaniny i szaty liturgiczne, kadzidło i płonące świece, święte obrazy i figury, polichromie czy mozaiki, obrzędy i gesty liturgiczne, muzyka i śpiew, łacina i poezja, cisza i odpowiednie do danego momentu Mszy dźwięki (dzwony i dzwonki) i głosy (szeptane, ciche, głośne) tworzą podczas liturgii spójną i harmonijną syntezę w służbie misterium Boga i zbawienia. W miejscu, do którego ów wierny przyszedł, nie ma dysharmonii, ale jest zintegrowane oddziaływanie. Stoi przed ołtarzem, słyszy śpiew tak nie podobny do tego, co słyszy na co dzień w środkach masowego przekazu, dochodzi woń kadzidła, obrazy i gesty liturgiczne i wszystkie te inne elementy już wcześniej wspomniane zaczynają mu uświadamiać, iż znajduje się przed majestatem Boga i wpatruje sie w Jego chwałę, dokonują się tu rzeczy nadzwyczajne - zbawcze. Znalazł się w przestrzeni nie pospolitej, jedynej, wyjątkowej, którą nazywamy sakralną. On sam znalazł się w pewnym momencie, w przestrzeni, w której zawieszony jest ziemski czas i rozpoznaje, iż znajduje się niejako w przedsionku nieba i spogląda na liturgię niebiańską i z nią się łączy.

Jaki jest współczesny człowiek?
Pytanie jest bardzo trudne. Niemniej spróbujmy odnaleźć pewne wyróżniające cechy współczesnego człowieka.  Wydaje się iż, dominującym  nurtem ideowym jest tak zwany postmodernizm czyli „ponowoczesność”. Nie jest to spójny i integralny system. Mieszają się w nim bardzo różne elementy socjologiczne, psychologiczne oraz stricte filozoficzne. „Ponowoczesność” to trudny do zdefiniowania system o charakterze światopoglądowym determinujący życie jednostek i społeczeństw. To w gruncie rzeczy ideowe trendy charakteryzujące współczesność, rodzaj mianownika łączący najróżniejsze zapatrywania i ideologie. Cechami postmodernizmu są: relatywizm (od artystycznego po moralny i religijny), krytycyzm, dystans do trwałych standardów i prawd, odrzucenie tradycji, „utartych szlaków”, przekraczanie granic przyjętych konwencji społecznych, nieustannie poszukiwanie nowych dróg, metod, doświadczeń. To co było kiedyś „święte” takie nie musi już być. Cechą charakterystyczną ponowoczesności jest zanik autorytetów, zarówno jeśli chodzi o reprezentowany przez dane osoby, urzędy, jak i dotychczas nienaruszalne normy. W dobie postmodernizmu istnieją chwilowe, zmienne i charyzmatyczne autorytety. Przekonywującym argumentem a niejednokrotnie celem samym w sobie są emocje i doznania. (Ikoną obecnej kultury może być taniec breakdance. W tańcu tym właściwie  nie ma ograniczeń dla ciała, nogi mogą być na górze, głowa na dole, niejako wszystko jest możliwe. Figury taneczne to np. obroty na głowie, kręceniu się na ramieniu czy łokciu). Sposobem odbioru świata może stać się cynizm. Istotną rolę we współczesnym kreowaniu rzeczywistości odgrywa destrukcjonizm i funkcjonalizm. Twierdzi się, że dobre jest tylko to co nowe, negując tradycyjne podejścia jako skostniałe. Wątpliwość staje się nieusuwalnym komponentem egzystencji i sposobem życia. Wątpliwość staje się dogmatyczną przesłanką przekreślającą możliwość istnienia prawdy. Występować mogą jedynie różne punkty widzenia, które są w gruncie rzeczy sobie równe. Niezbywalną wartością staje się tolerancja, przy równoczesnym nietolerowaniu postaw i opinii mówiących o znalezieniu, odkryciu czy posiadaniu prawdy. Z powodu braku trwałych wartości  nadających sens działaniu, zanika zaangażowanie, poświęcenie a nawet niekiedy rzetelność (po co się angażować jeśli to nie jest prawda i wartość), a  sensowną wartością staje się zabawa i rozrywka. Postmodernizm, który jest systemem o najróżniejszych odcieniach ideowych – od formy łagodnej po radykalną - znamionuje współczesną kulturę[8]. Kultura postmodernizmu stwarza człowieka jako jednostkę rozbitą, zatomizowaną, niespójną, bez wewnętrznej harmonii i integracji, bez dziedzictwa i tożsamości, a poddaną chwilowym emocjom i przeżyciom.

Współczesny człowiek na tradycyjnej Mszy
Jeśli dochodzi do prawdziwego zetknięcia się współczesnego człowieka z dawną liturgią to rzeczywiście jest to spotkanie dwóch zupełnie odrębnych sobie rzeczywistości. Można powiedzieć, iż mentalność nasza doznaje wtedy pewnego kulturowego zdziwienia albo nawet szoku. Liturgia w dawnym łacińskim rycie jest to coś tak innego niż panująca kultura i sposoby myślenia, iż może pobudzać, inspirować, a także przemieniać. Jako podsumowanie wymieńmy kilka omówionych powyżej elementów:

- Msza Święta w dawnym rycie przemawia do współczesnego człowieka emocjonalnością, a na to jest on uwrażliwiony. Do łacińskiej Mszy nie tyle przekonują go argumenty racjonalne i rozumowe, lecz wyrażanie duchowości poprzez gest i ceremonię. Na przykład, iż podczas „Confiteor...” (Spowiadam się...) czyni głęboki pokłon w ten sposób przeżywając świadomość pokory, uniżenia i chęć przebłagania za swoje grzechy. Liturgia w starszej formie jest prawdziwą syntezą sztuk oddziaływujących na człowieka. On sam doświadczając swojego rozbicia wewnętrznego, nagle znajduje się w świecie zespolonym, zintegrowanym, spójnym.

- Na Mszy Świętej współczesny człowiek spotyka coś co jest większe niż on sam i własne jego emocje. Ma świadomość, iż wchodzi w coś co przekracza ważnością jego samego, być może pierwszy raz  w życiu. Współczesny człowiek uczony jest, iż to on stanowi centrum wszelkich działań i odniesień. To od jego aktywności i zaangażowania zależy cała rzeczywistość. To on jest niejako kreatorem i bohaterem świata. Nagle znajduje się w rzeczywistości, w której nie kreuje, lecz może w nią wejść, w której nie on jest bohaterem, lecz jedyny „On”. Być może pierwszy raz w życiu uświadamia sobie, iż znajduje się w prawdziwie „innym” świecie, który jest i trwa niezależnie od niego. Ten „inny” świat jawi się jako misterium, nieprzenikniony, święty, objawiający wielkość Boga, a naszą potrzebę zbawienia.

- Świadomość stawania przed Bogiem – to kolejna cecha, która jest charakterystyczna dla liturgii w starym rycie. Nie człowiek staje się najważniejszym punktem odniesienia, lecz bardzo wyraźnie Bóg. Człowiek odnajduje wtedy swoją własną miarę i porządek wartości i kosmosu. Odzyskuje właściwą orientację. Zaczyna on pojmować siebie w odniesieniu do Boga i równocześnie samego siebie, całe swoje ludzkie doświadczenie, przeżycia, swój los składa w Jego ręce.

- Liturgia w dawnym rycie posiada cechę niezmienności i stałości. Dotyczy to porządku każdej poszczególnej celebry oraz stałości i powtarzalności Mszy Świętym w ciągu roku kościelnego. Stałość i niezmienność, powtarzalność i stały rytm obrzędów to cechy, które zaczynają jak kropla wody padająca na skałę kształtować ludzkie serce. Niezmienność daje również poczucie stałości i trwałości wartości. Czy odejdę od Boga i wrócę za kilka lat to wiem, iż na liturgii odnajduję ten sam Boży świat, który przez własną grzeszność opuściłem. Czuję się jak w domu, powróciłem i wszystko jest mi tam znane. W Bożym świecie nic się nie zmieniło, ja natomiast się już bardzo zmieniłem i stałem się innym człowiekiem.

Msza Święta w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego nie jest oczywiście „gładko” dopasowana do współczesnej mentalności ponieważ wyrastała zupełnie z innej kulturowej gleby. Dzisiejsza mentalność  akcentuje lekką przyswajalność oraz doświadczenie zmysłowe i unaocznienie, które mają prowadzić do zrozumienia, a przez to do przyjęcia zrozumianej rzeczywistości. Mentalność, z której wyrasta dawna liturgia ma inny kod logiki. Polega on na myśleniu symbolem -  trzeba wejść w misterium symbolu, aby zasymilować przekazywaną treść. Ale do treści symbolu nie docieramy poprzez – podkreślmy to – proste jego unaocznienie. I choć meritum Mszy Świętej w starszej łacińskiej formie, z punktu widzenia zewnętrznej oceny, jest trudno dostępne (j. łaciński, rozbudowane obrzędu etc.), to jednak mając charakter ponadczasowości (tworzona przez wieki) oraz elementy trafnie odpowiadające ludzkiej kondycji ma w sobie to coś co przyciąga współczesnego człowieka, iż zaczyna on decydować się kształtować swój katolicyzm w oparciu o nią. Współczesny człowiek  intuicyjnie wyczuwa w niej autentyczność i prawdę o sobie, o Bogu, o odniesieniu do Niego. Msza Święta celebrowana według Mszału św. Piusa V (św. Jana XXIII) jest aktualna dla każdych czasów. Dlatego liturgia ta nazywana jest „Mszą Wszechczasów”. Msza Święta w dawnym rycie, w swej zewnętrznej powłoce, jest zapewne nieprosta i wymagająca. Stąd – jak wspomniano - w minionych wiekach pojawiały się metody pośredniego uczestnictwa w liturgii. Dawny Mszał Rzymski jest jak źródło czystej wody, które dziś wytryska w trudno dostępnym dla nas wzgórzu, ale warto podjąć trud by do niego dotrzeć.  Obrzędy i modlitwy tej Mszy przeszły przez sito czasów i prób, stając się spójną i syntetyczną lex orandi (prawo modlitwy), żywo, autentycznie i mocno kształtującym lex credendi (prawo wiary). Naszym zadaniem jest nie uciekać od wysiłku, lecz podejmować go, aby coraz bardziej faktycznie pozwalać się kształtować lex orandi tradycyjnej łacińskiej liturgii.   

Bielsko-Biała, 25 czerwca 2014 roku

ks. dr Grzegorz Klaja
Opiekun i moderator grup wiernych łacińskiej tradycji Kościoła istniejących w Diecezji Bielsko-Żywieckiej





[1] Por. M. Zachara, Krótka historia Mszału Rzymskiego, Warszawa 2014, s. 41-42
[2] Por. Summorum Pontificum, Universae Ecclesiae
[3] Por. W. Dziedzic, Jak odnowiona liturgia ubogaciła liturgię tradycyjną, http://www.nowyruchliturgiczny.pl/2008/11/jak-odnowiona-liturgia-wzbogacia.html
[4] Benedykt XVI, List do biskupów z okazji publikacji Listu Apostolskiego Motu Proprio Summorum Pontificum, 2007.
[5] Choć odbicie pewnych konkretnych sporów i problemów teologicznych w Missale Romanum odnajdujemy, por. M. Zachara, Krótka historia Mszału Rzymskiego, s. 26-129.
[6] Cyt. za N. Nochols, Patrząc na liturgię, Poznań [b.r.] strona przed Przedmową.
[7]Każdy mszał rzymski oraz inne księgi liturgiczne posiadają teksty modlitw oraz przepisy i uwagi liturgiczne o przebiegu celebracji i stosowania właściwych modlitw. Przepisy te nazywamy rubrykami od łac. słowa ruber czyli czerwony ponieważ przeważnie pisane były i są kolorze czerwonym. Teksty modlitw pisane są w kolorze czarnym z łac. niger stąd nazywamy je nigryki. Rubryki czyli przepisy pełnią formę służebną do nigryk. Istotą mszału czy innych ksiąg liturgicznych są nigryki. One są najważniejsze i one przechowują właściwą naturę celebracji i ich znaczenie. One są skarbnicą właściwego ducha celebracji liturgicznej, ducha wiary, a rubryki stanowią zasadniczo (choć nie tylko) modus technicus wobec nigryk.
[8] Por. S. Blackburn (red.), Oksfordzki Słownik Filozoficzny, Warszawa 1997, s. 302-303; por. J. Herbut (red.), Leksykon Filozofii Klasycznej, Lublin 1997, s, 429; por. Benedykt XVI, Przemówienie do katolików we Fryburgu 24.09.2011, w: http://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x1259/pielgrzymka-do-niemiec-przemowienie-benedykta-xvi-do-czlonkow-prezydium-komitetu-centralnego-katolikow-niemieckich-we-fryburgu-wrzesnia-r/; por. T. Rakoczy, List pasterski Biskupa Bielsko-Żywieckiego na Rok Wiary „Przymnóż nam wiary” (Łk 17, 5), w: http://diecezja.bielsko.pl/listy/332,list_pasterski_na_rozpoczcie_roku_wiary

Rok przygotowania duchowego w seminarium Bractwa Kapłańskiego św. Piotra

$
0
0

Pewnego pięknego dnia, jednego z tych decydujących dni, które ze wzruszeniem zachowujemy w pamięci, młodzieniec w swym sercu odpowiada „tak” na wezwanie Pana. Sądzi, że ma powołanie kapłańskie. Jest to początek wielkiej przygody, najpiękniejszej, jaka tylko być może.

Wybrawszy Bractwo św. Piotra ze względu na jego rzymskokatolicki charakter, na prowadzoną w nim formację tomistyczną, na jego liturgię, na życie braterskie, młodzieniec zwierza się z tego kapłanowi, który jest mu najbliższy, a ten zachęca go, by podjął kroki, które zaprowadzą go do seminarium w Wigratzbad. Spotka się on z przełożonym dystryktu francuskiego i być może spędzi kilka dni w seminarium, gdzie będzie mógł przedstawić się rektorowi i formatorom, szczególnie opiekunowi pierwszego roku. Po napisaniu listu motywacyjnego i wypełnieniu kilku dokumentów administracyjnych, zostanie wreszcie zaproszony, by na początku października rozpocząć rok przygotowania duchowego.

Ten pierwszy rok nazywa się także rokiem propedeutycznym, od słowa greckiego, oznaczającego nauczanie wstępne, przygotowujące do bardziej pogłębionych studiów. Po nim nastąpią dwa lata filozofii, a potem cztery lata teologii. Te wymagające studia są więc poprzedzone rokiem wprowadzającym, na którym głównymi przedmiotami są teologia duchowości i język łaciński. Do nich dochodzi historia duchowości, nauka o sakramentach, liturgia, wprowadzenie do Pisma Świętego i do śpiewu gregoriańskiego, jak również objaśnienia do Konstytucji Bractwa św. Piotra.
Przedmiotów akademickich jest jednak mniej niż w następnych latach, a to dlatego, by na pierwszym miejscu postawić modlitwę indywidualną (godzinę dziennie) i lekturę duchową. Rzeczą najważniejszą pozostaje rozeznawanie powołania, z cotygodniową pomocą kierownika duchowego. Oceniane są więc zdolności fizyczne, psychologiczne, intelektualne i duchowe, którym towarzyszyć powinno silne, wewnętrzne upodobanie w bliskości z Chrystusem i w służbie Jego Kościołowi.
Sprawdzenie tych różnorodnych zdolności ukazuje seminarzyście, jak wysokie wymagania stawia życie kapłańskie. Tymczasem, jak przypomina wydany niedawno dokument Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej[i]: „ci, którzy dziś proszą o przyjęcie do seminarium, odzwierciedlają, w sposób mniej lub bardziej dotkliwy, takie przypadłości dzisiejszego stanu umysłów jak postawa konsumpcyjna, niestabilność w relacjach rodzinnych i społecznych, relatywizm moralny, błędne wizje seksualności, niestałość w wyborach, systematyczne negowanie wartości, zwłaszcza ze strony mass mediów” (nr 5). Jakie by nie było pochodzenie i wykształcenie kandydatów, są oni naznaczeni przez kulturę współczesną, która bynajmniej nie sprzyja radom ewangelicznym i duchowi poświęcenia! W tych okolicznościach pierwszy rok seminarium nie wystarczy, by każdego seminarzystę uczynić świętym, ale, jednocząc go intymnie z Panem, pomoże mu się uformować na nowo i budować swe życie nadprzyrodzone na naturze opanowanej i uspokojonej. Ksiądz powinien najpierw być chrześcijaninem, a sam chrześcijanin powinien najpierw być człowiekiem silnym i szlachetnym.
To właśnie podkreśla tenże dokument Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej, podając to jako program roku przygotowania duchowego: „Posługa kapłańska, rozumiana i przeżywana jako upodobnienie do Chrystusa Oblubieńca i Dobrego Pasterza, wymaga darów, jak również cnót moralnych i teologalnych, wspieranych przez zrównoważenie ludzkie i psychiczne, zwłaszcza emocjonalne. Ono właśnie czyni osobę zdolną do daru z siebie, naprawdę wolnego, dla bliźnich, w życiu bezżennym. Postsynodalna adhortacja apostolska Pastores dabo vobis mówi o różnych wymiarach formacji kapłańskiej: ludzkim, duchowym, intelektualnym, duszpasterskim. Zatrzymuje się na wymiarze duchowym, który jest „najważniejszym elementem edukacji kapłańskiej”, wcześniej jednak zaznacza, że wymiar ludzki jest fundamentem całej formacji. Wymienia szereg cnót ludzkich i zdolności interpersonalnych, które musi posiadać ksiądz, aby jego osobowość była „’mostem’, a nie przeszkodą dla bliźnich w spotkaniu z Jezusem Chrystusem, Odkupicielem człowieka”: od osobowości ogólnie zrównoważonej po zdolność do dźwigania ciężaru odpowiedzialności duszpasterskiej, od dogłębnej znajomości duszy ludzkiej po poczucie sprawiedliwości i lojalności” (nr 2).
Ten szeroko zakrojony program zaczyna się po prostu od „zanurzenia w ciszy”: w spokoju bawarskiej wsi, z dala od rozszalałego świata, seminarzyści są zobowiązani do zachowania ciszy, który to wymóg z początku wydaje im się surowy. Z biegiem czasu przywykają do ciszy, aż zaczynają odczuwać jej naglącą potrzebę. Cisza w seminarium nie jest niepokojącą pustką: jest zamieszkała przez Boga. Tworzy klimat modlitwy, delikatności i pokoju, który usposabia do bliskości z Chrystusem. Dzięki przyjęciu tej atmosfery, chwile zjednoczenia z Panem będą zdarzały się coraz częściej, co właśnie jest upragnionym celem tego pierwszego roku. Przyszły kapłan nabiera świadomości, że bez ciszy zewnętrznej i wewnętrznej nie będzie mógł nigdy stwierdzić jak św. Paweł: „żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Powinien rozwijać poczucie obecności Bożej w sobie, sprawiać, by obecność ta każdego dnia wzrastała, tak by stał się przejrzysty, by już nie przesłaniał sobą Boga.
Do tego dodać trzeba odkrycie samotności kapłańskiej, która także nie jest brakiem czy też pustką, lecz obecnością Boga. Jak pisał ks. Warnier, „trzeba, by ksiądz kochał samotność. Trzeba, by pozostawał przez długie godziny sam, aby mówić ze swym Bogiem. Trzeba, by w tej ciszy odnajdywał siłę, której potrzebuje jego ludzka słabość. Trzeba, by te długie godziny spędzone z Chrystusem wycisnęły na jego twarzy takie Boże odbicie, które sprawi, że nie będzie on już człowiekiem jak każdy inny, lecz księdzem, kapłanem, Chrystusem. Trzeba, aby ksiądz kochał ciszę. Trzeba, by jej poszukiwał. Zanim odda się duszom, musi oddać się Bogu. A dusza księdza, który już co nieco zrozumiał, poszukuje wielkiej ciszy, w której spokojnym wnętrzu Chrystus objawi mu niezgłębioną wielkość jego kapłaństwa”.
Tak dokonuje się krok po kroku, z upływem miesięcy, przejście ze świata do seminarium, a nawet prawdziwa przemiana. To nowe odniesienie do Boga rodzi liczne skutki. Pociąga za sobą zwłaszcza pogłębienie rozumienia Kościoła, które przybierze postać przygotowań do wstąpienia w szeregi Bractwa Św. Piotra, prawdziwej rodziny serc i umysłów. Jak wskazuje nazwa, Bractwo ma za członków rzeczywistych braci: relacje w seminarium są proste i serdeczne, żyje się na sposób braterski. Jest to też życie eklezjalne, to znaczy katolickie, a więc powszechne: znajdujemy tu osoby o przeróżnych charakterach, wielkich różnicach wieku i pochodzenia. Ponad połowa seminarzystów rekrutuje się z obszaru języka francuskiego, ale młody Francuz może tu spotykać na co dzień Kolumbijczyka, Rosjanina czy też Kanadyjczyka.
Wszystko to oczywiście sprzyja otwartości umysłu, zdrowej ciekawości, wielkoduszności oraz cnotom tak niezbędnym jak zrównoważenie, cierpliwość i towarzyskość, jednym słowem miłość. Każdy odkrywa też swoje ograniczenia, chropowatości własnego charakteru. Dowiaduje się, jak trudną rzeczą jest dar z siebie. Codzienne obowiązki w służbie społeczności pomagają nabrać ducha poświęcenia, który jest istotą kapłaństwa.
Wreszcie, pierwszy rok w seminarium pozwoli odkryć różnorodność posług w ramach Bractwa św. Piotra, stowarzyszenia życia apostolskiego o wielu obliczach. Szczególnie przygotowanie obozów letnich rozwinie zapał misjonarski i gorące pragnienie udziału w udrękach Chrystusa dla zbawienia dusz. Miłość Boża, wzrastająca w sercu seminarzysty, w sposób oczywisty będzie szukała ujścia na zewnątrz, aż wykrzyknie on za Robertem de Langeac: „chciałbym wrzucać dusze w Dobrego Boga niczym w ocean szczęścia”. W szkole Księcia Apostołów, świętego patrona Bractwa, przyszły ksiądz będzie marzył o podbijaniu dusz dla Chrystusa, o tym, by dać im zakosztować Jego miłości.
Ta gorliwość, podzielana przez wszystkich, będzie jednym z głównych czynników jedności. Szczęście życia wspólnego, a wręcz sama jego możliwość, pochodzić będzie ze wspólnego ideału: kapłaństwa oczywiście, lecz także przywiązania do Tradycji Kościoła i do „boju Wiary”. W tym właśnie duchu, rok przygotowania duchowego powinien zakończyć się pozytywną odpowiedzią na podwójne pytanie:
- czy naprawdę zostałem wezwany przez Boga?
- czy powinienem prosić o przyjęcie do Bractwa Świętego Piotra?
Z punktu widzenia przełożonych, osąd będzie skoncentrowany na połączeniu naturalnego zrównoważenia i nadprzyrodzonego zapału. Kandydat, po ludzku dojrzały i stateczny, powinien jednocześnie być jak gdyby rozpłomieniony, pałać miłością do Chrystusa i Jego Kościoła, który nie powołuje dusz letnich, lecz serca pałające, na podobieństwo Najświętszego Serca Jezusowego, „gorejącego ogniska miłości”.
Wreszcie, nowy seminarzysta będzie coraz żywiej uświadamiał sobie własną niegodność, a właśnie to pozwoli mu zdobyć niezbędną ufność w Bogu. Według św. Tomasza z Akwinu, „obawa tych, którzy drżą, że nie zdołają dojść do doskonałości poprzez wstąpienie do zakonu, jest niedorzeczna” (Suma teologiczna, IIa-IIae q. 189 a10). W rzeczywistości Bóg nie żąda niczego, czego by wcześniej nie dał! Łaska jest wszystkim, wystarczy kochać. Bóg, powołując dziś młodych ludzi pełnych niedoskonałości, czyni to samo, co czynił wczoraj, powołując apostołów. Bóg powołuje, Bóg pragnie kapłanów i kocha ich! Nie ma na ziemi większej radości niż oddać Mu swe życie. Pan nasz nie daje się prześcignąć w hojności, a „zbytnio jest chciwy, komu Bóg nie wystarcza!” (bł. Madame Acarie). Oto dobrze ujęty cel pierwszego roku w seminarium: odkryć, że Bóg sam wystarczy...

ks. Alban Cras
opiekun I roku w seminarium w Wigratzbad

Tłumaczenie: Ewa Monika Małecka



[i]Orientation pour l’utilisation de la psychologie dans l’admission et la formation des candidats au sacerdoce (29 czerwca 2008 roku).

Tradycyjna Msza święta podczas pielgrzymki Warszawa - Gietrzwałd 2015

$
0
0
  • 2 VII (1. czwartek) Leszno, kościół św. Jana Chrzciciela, godz. 20 
  • 3 VII (1. piątek) Leszno, kościół św. Jana Chrzciciela, godz. 6.15 
  • 4 VII (1. sobota) Zakroczym, kaplica Ośrodka Ap. Trzeźwości, godz. 6.30 
  • 5 VII (niedziela) Nowe Miasto, kościół Świętej Trójcy, godz. 7 
  • 6 VII (poniedziałek) Sulerzyż, kościół św. Mikołaja, godz. 9.30 
  • 7 VII (wtorek) Stupsk, kościół św. Wojciecha, godz. 6.30 
  • 8 VII (środa) Wieczfnia Kościelna, kościół św. Stanisława BM, godz. 6.30 
  • 9 VII (czwartek) Nidzica, kościół Niepokalanego Poczęcia NMP, godz. 7 
  • 10 VII (piątek) Gietrzwałd, Bazylika, godz. 15.15
Zapraszamy do wspólnej modlitwy! Aby upewnić się że godzina Mszy świętej nie uległa zmianie, można wcześniej dzwonić: 536 601 190. Ave Maria!

4 lipca - Msza w Sanktuarium św. Jana Pawła II

$
0
0
W sobotę, 4 lipca o godz. 16:00 zostanie odprawiona Msza święta w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego (Msza trydencka) w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie.

Tego dnia Kościół krakowski świętuje rocznicę konsekracji Bazyliki archikatedralnej śś. Stanisława i Wacława na Wawelu. Uroczystość ta w starym rycie obchodzona jest na terenie całej diecezji jako święto I klasy.

Celebracja będzie miała miejsce w Kaplicy Kapłańskiej (dolny kościół) i towarzyszyć jej będzie śpiew chorału gregoriańskiego (missa cantata).

Zapraszamy do skorzystania z Sakramentu Pokuty i Pojednania – od godz. 15:30 ks. Kacper Nawrot będzie czekał na penitentów w konfesjonale w Kaplicy Pojednania.

Dla wiernych zostaną przygotowane teksty mszalne w układzie łacińsko-polskim.

Tradycyjny katolicki kapłan w kryzysie

$
0
0
Wielu z nas to „Summorum Pontificum” papieża Benedykta XVI otworzyło oczy i umysły na rzeczy, o których ledwo słyszeliśmy czy o których istnieniu nie mieliśmy nawet pojęcia. Tamtego dnia zostaliśmy zaproszeni do niezwykle ekscytującej, ale i trudnej podróży.
Najpierw odkryliśmy Mszę świętą rytu rzymskiego na internetowych blogach i obrazkach. Potem dowiedzieliśmy się o innych łacińskim sakramentach takich jak chrzest, bierzmowanie czy małżeństwo. Wielokrotnie to święci ludzie świeccy mówili nam i pouczali w tych świętych sprawach, o których nie mieliśmy bladego pojęcia.


Potem spostrzegliśmy jak WIELKA jest różnica między tym, co znamy – nowa Msza, nowe sakramenty, nowe modlitwy – a starożytnymi rytami rzymskimi, która zaczęliśmy studiować i wprowadzać w życie. Może to spowodować straszliwy kryzys naszego kapłaństwa. NIE MOŻEMY NEGOWAĆ TEJ OGROMNEJ RÓŻNICY MIĘDZY TYM, CO CZYNIMY KAŻDEGO DNIA JAKO KAPŁANI NOVUS ORDO A DOŚWIADCZENIU STAROŻYTNYCH RYTÓW JAKO KAPŁANI TRADYCYJNI.

Przedtem, kiedy znaliśmy jedynie Nową Mszę, sakramenty i modlitwy, byliśmy zadowoleni, wykonując nasze obowiązki najlepiej jak potrafimy według zasad i rubryk na sposób godny. Kiedy jednak zaczęliśmy spełniać naszą posługę w rycie trydenckim, różnice w rubrykach i modlitwach stały się aż nazbyt oczywiste.

Większość z nas jest zobligowana do tego, by sprawować nowe sakramenty Novus Ordo i w tym właśnie punkcie bierze swój początek kryzys naszej świadomości i naszego kapłaństwa. Za przykład niech posłużą choćby rubryki, które dyktują sposób obchodzenia się ze Świętą i Drogocenną Krwią Chrystusa podczas Mszy Świętej rytu rzymskiego w porównaniu z okrojonymi rubrykami Nowej Mszy dotyczącymi obchodzenia się z Ciałem i Krwią Pana Jezusa. To samo można powiedzieć na temat puryfikacji świętych naczyń.

Innym przykładem jest różnica między Mszy łacińskiej, które wyraźnie żądają tego, by Pana Jezusa przyjmować wyłącznie w pozycji klęczącej i na język, a rubrykami w Nowej Mszy, które obligują nas do rozdawania Komunii Świętej na rękę w pozycji stojącej. Biskupi domagają się też od kapłanów korzystania z pomocy nadzwyczajnych szafarzy przy udzielaniu Komunii Świętej i błogosławienia (podczas udzielania Komunii - przyp tłum.) wszystkich, którzy tego chcą, choćby byli w grzechu albo też nie byli nawet katolikami. Dla nas, kapłanów, życie w dwóch światach może prowadzić do istnej schizofrenii.

Kiedy zaczynasz chrzcić w rycie rzymskim z jego niezliczonymi egzorcyzmami, zaczynasz dostrzegać, jak bardzo różni się ten sakrament w nowym obrządku, w którym ledwie wyrzeka się złego, ale już nie wypędza się diabła z niemowlęcia.

Lista różnic ciągnie się bez końca. Wspaniałe szaty kontra prostackie i modernistyczne. Długie modlitwy przy błogosławieniu wody święconej i przedmiotów. Uroczystość ślubna. Msza za zmarłych. Wykorzystanie okładanych złotem srebrnych kielichów i paten. Palki i bursy. Tradycyjny kalendarz świętych.

Ogromna zmiana dotyczy ołtarza. W nowych kościołach i w nowym rycie ołtarzem nazywa się zwykły stół. W starożytnym rycie wysoki ołtarz wykonany jest z kamienia i zawiera wbudowane weń relikwie męczenników. „Stół” przywodzi na myśl Ostatnią Wieczerzę. Ołtarz kamienny prowadzi nas ku Ofierze Chrystusa na krzyżu za grzeszników.

W modlitwach w Nowej Mszy bardzo rzadko używa się słowa „Ofiara”. W Mszy trydenckiej, określenie to pada bardzo często, gdyż stanowi ono sens całej Mszy. Dlatego nazywa się ją Najświętszą Ofiarą. W Nowej Mszy mówi się o sprawowaniu Najświętszej Eucharystii.

Napiszę więcej o stopniowym kryzysie, który przechodzi każdy prawdziwie katolicki kapłan, który odkrywa i zaczyna sprawować rzymski ryt obok nowego. Pragnę również wspomnieć o prześladowaniach, jakie my, kapłani, musimy znosić za głoszenie prawdy, ŻE MSZA ŁACIŃSKA ODDAJE WIĘKSZĄ CZEŚĆ I ZAPEWNIA WIĘKSZĄ OCHRONĘ BOGU JEZUSOWI UKRYTEMU W ŚWIĘTEJ EUCHARYSTII NIŻ NOWA MSZA.

Co mamy czynić w tym kryzysie naszego katolickiego kapłaństwa? Modlimy się, uczymy i podejmujemy decyzje, które wymagają silnej wiary. Musimy poinformować naszych pasterzy i biskupów o tym, czego doświadcza nasza świadomość. Być może trzeba będzie zmienić parafię albo diecezję, w której będziemy mogli sprawować Mszę Św. rzymskiego rytu. Być może trzeba będzie sprawować nowy obrządek z wielkim bólem, kontynuując jednocześnie celebrację starożytnego rytu.

Nie chcemy opuszczać statku, choć pokusa jest ogromna. Pragniemy pozostać w kanonicznie zatwierdzonym Kościele. Musimy ufać, że Bóg się nami zaopiekuje, nawet jeśli będzie to oznaczać prześladowania ze strony biskupów, kapłanów czy wiernych.

Wszystkich wspaniałych kapłanów, którzy przechodzą kryzys niech wspiera Bóg i Maryja. Módlmy się za siebie nawzajem i idźmy spokojnie naprzód. Prawda katolicka, którą odkryliśmy jest PRAWDĄ. Nie ma odwrotu. Bóg potrzebuje nas w swoim Kościele, abyśmy pomogli go zreformować, odnowić i żebyśmy przypomnieli wiernym o tych katolickich skarbach, które zostały niemal zatracano, ale które teraz wracają za cenę wielkich prześladowań i ostracyzmu.

To wielka łaska być tradycyjnym katolikiem – w dodatku kapłanem – i pomagać Bogu w tym najbardziej dramatycznym momencie Jego Świętego Kościoła.


ks. Peter Carota

Tłumaczenie Piotr Klinger


Dwa kolejne mszały zakupione - zbiórka trwa

$
0
0
Trwa nasza akcja zakupu mszałów do tradycyjnej liturgii. Zachęcamy do finansowego wspierania tej inicjatywy. Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy dotychczas wpłacili darowiznę na ten cel. Każdy zakupiony mszał pozwala na łatwiejszy start oraz kontynuację celebracji Mszy trydenckiej w nowym miejscu, a przez to pomaga w upowszechnianiu tradycyjnej Mszy w Kościele w Polsce. 

Przypominamy, że każda grupa wiernych lub ksiądz, który potrzebuje mszału do regularnej celebracji, może wysłać swoje zgłoszenie na adres e-mail: pomoc@unavocepolonia.pl . Przyjmujemy zgłoszenia także od grup kleryków z seminariów, którzy potrzebują mszału do nauki celebracji Mszy w starym rycie. 

Zbiórka pieniędzy na ten cel jest prowadzona w sposób ciągły i nadal pozostaje otwarta. Datki można wpłacać na konto Stowarzyszenia Una Voce Polonia w Volkswagen Bank Polska, nr: 11 2130 0004 2001 0597 9745 0001 lub poprzez system PayPal podając adres e-mail: pomoc@unavocepolonia.pl . Prosimy o podawanie w tytule przelewu: "darowizna - mszały".

Podsumowanie naszej inicjatywy od października 2014 r.:
Pozytywnie zweryfikowane zgłoszenia z prośbą o mszały: 7
Zebrane dotychczas fundusze: 5467,61 PLN
Ilość zakupionych mszałów: 7
Środki dostępne w funduszu na zakup kolejnych mszałów: 297,61 PLN

Stowarzyszenie Una Voce Polonia koszty własne pokrywa ze składek swoich członków. Pełne 100% zebranych w tej inicjatywie środków jest przeznaczone na zakup mszałów. Przekazywane mszały są nowymi, pełnowymiarowymi mszałami ołtarzowymi umożliwiającymi celebrację Mszy trydenckiej zgodnie z przepisami papieskiego motu proprio Summorum Pontificum.

Kościoły z tradycyjną Mszą w Polsce - statystyki 2015

$
0
0
Osiem lat po ogłoszeniu Summorum Pontificum przez Benedykta XVI, w Polsce jest 31 kościołów i kaplic z regularnie odprawianą coniedzielną Mszą trydencką. Trzy miejsca więcej niż rok temu. W około 50 miejscach stara Msza jest celebrowana regularnie lecz nie w każdą niedzielę. 




Pełna uwzględniona przez nas lista miejsc jest następująca:

Będzin - kapl. Św. Józefa
Biała Podlaska - Św. Antoniego i M.B. Anielskiej
Białystok - kapl. Imienia Maryi i Św. Stanisława
Bielsko-Biała - Narodzenia N.M.P.
Brwinów - Św. Floriana
Bydgoszcz - Najśw. Serca P.J.
Bydgoszcz - Św. Wincentego a Paulo
Bytom - Ducha Św. 
Gdańsk  - Św. Barbary
Gliwice - Trójcy Św. 
Józefów - MB Częstochowskiej
Kraków  - Św. Krzyża
Kraków - Św. Antoniego Padewskiego
Lublin - Niepokalanego Poczęcia NMP
Łódź - Św. Józefa
Opole - Św. Sebastiana
Piaseczno - kapl. MB Częstochowskiej
Płock - Św. Stanisława Kostki
Poznań - Św. Antoniego
Poznań - Maryi Królowej
Rumia - Podwyższenia Krzyża Św.
Rzeszów - Św. Krzyża
Sandomierz - Narodzenia N.M.P.
Siedlce - Św. Krzyża
Toruń - Miłosierdzia Bożego
Warszawa - Św. Klemensa
Wielgolas - M.B. Łaskawej
Wołomin - M.B. Częstochowskiej
Wrocław - N.M.P. na Piasku
Zielona Góra - kapl. Narodzenia N.M.P.
Zielonka - M.B. Częstochowskiej


Zestawienie obejmuje miejsca, gdzie zgodnie z wiedzą Stowarzyszenia Una Voce Polonia Msza odbywała się jeszcze w czerwcu. W wielu z tych miejsc w okresie wakacyjnym jest przerwa w celebracjach. Nie jest pewne, że wszystkie celebracje wrócą po wakacjach. 
Przypominamy, że na bieżąco uaktualniamy mapę Polski zaznaczając na niej wszystkie miejsca, gdzie regularnie można uczestniczyć w Mszy trydenckiej (nie tylko w niedzielę). Prosimy o przesyłaniem nam informacji na adres e-mail redakcji: kontakt@unacum.pl w przypadku dostrzeżenia jakichkolwiek braków lub nieaktualnych danych. Zachęcamy do umieszczania naszej mapki na wszystkich stronach związanych z Mszą trydencką. 



Tradycjonalista - strażnik darów

$
0
0
Tradycjonalista, ale nie obcy na tym świecie,
jak niektórzy z nas chcieliby być w czasie zniszczeń i prześladowań.

Mówienie o tradycjonaliście wygląda trochę tak jak siedemdziesiąt lat temu, kiedy Leo Longanesi powiedział „Porozmawiajmy o słoniu” (1). Złe nawyki w rozumowaniu nie zmieniły się i Włochy rozdarte między faszyzmem i antyfaszyzmem, które były jednocześnie trochę katolickie, apostolskie i rzymskie, przypominają w ogromnym stopniu dzisiejszy Kościół, który tak czy siak jest zawsze trochę włoski. Właśnie tym czasie Longanesi piętnuje publicznie wybryki i hipokryzję inteligencji, która wolała przechwalać się podczas dyskusji na egzotyczne tematy, uwielbiała „mówić o słoniu” zamiast o oszpeceniu, którego była ofiarą i winowajcą. W ten sam sposób w dzisiejszym Kościele robi dobre wrażenie ten kto woli „mówić o tradycjonaliście” zamiast poddać się radosnej atmosferze autodestrukcji w której, jak to się mówi, „śpiewają i niosą krzyż” (2).

Łatwo można mówić „tradycjonalista” z tą samą beztroską z jaką wypowiedział te słowa Duclos Longanesiego. „Panowie, porozmawiajmy o słoniu – mówił niezwykły jegomość – jest to jedyne dość ważne zwierzę, o którym możemy mówić nie narażając się na niebezpieczeństwo w dzisiejszych czasach”.


Jednakże tradycjonalista, jeśli chcemy go naprawdę poznać, nie jest zwierzęciem o którym można mówić odwołując się do banałów. Nie jest tym kogo piętnuje się w kazaniach i rozmowach przy stole w Domu Świętej Marty, nie jest on jednym z tych zrzęd z przeglądów prasowych przedstawianych w mediach, nie jest jednym z miłośników socjologii przywiązanych do ciągle zmieniających się teorii, które znajdują się w stanie permanentnej ewolucji, nie jest jednym z biskupów, którzy wydają żałosne akty ekskomuniki przeciwko wiernym, którzy ośmielają się uczęszczać na Mszę Świętą Wszechczasów. Nie jest żadną z tych osób, ani wieloma innymi.

Tradycjonalista nie jest tym kim się zdaje być. Jest on w „tajemniczej i niezbywalnej zażyłości” z rzeczą, której już nie posiada, jest przystanią dla więzi łączącej niebo i ziemię w czasach zapomnienia wywołanego przez ziemskie pożądliwości, które przeniknęły do świątyni: a to jego ubóstwo, ta jego samotność, tworzą miejsce dla ciała i duszy, żeby mogły doświadczyć wielkości lub nędzy, spotkać swe zbawienie lub zgubę. Skałą, na której może się uratować lub rozbić jest życie ewangeliczne w świecie, nie będąc ze świata.

Pokusa wycofania się gdzie indziej, aby zachować ziemską czystość, która nie istnieje, jest sygnałem alarmowym i zwycięża tradycjonalistę z dużą łatwością. W ten sam sposób niektórzy tradycjonaliści wolą żyć w czarno-białym świecie, w którym nawet kolor niemalże wyszedł z mody. Kończą na tym, że uprawiają ogród którego inni ludzie, czyli moderniści, nie mogą ani oglądać, ani cieszyć się ze skarbów które tam rosną, nawet gdyby chcieli. Pogarda dla siostry Cristiny, która naśladuje Madonnę (piosenkarkę) znaczy niewiele lub zupełnie nic, jeśli nie rozumie się skąd pochodzi ten fenomen. Życie w świecie oznacza narażenie się na ryzyko zakażenia, wiedząc że lekarstwem jest nie należeć do niego. Można być albo człowiekiem współczesnym swoim czasom, nawet jeśli się walczy przeciwko nim, albo stać się kustoszem muzeum w którym przeszłość przestaje żyć i tworzyć tradycję, skoro nie ma już dla niej serca.

Przeznaczeniem tradycjonalisty jest zachowywać równowagę, tak jak w przypadku jednego z kościołów, które Proust chronił przed pazernością świeckiego państwa w artykule z 16 sierpnia 1904 roku, który pojawił się w Le Figaroi nosił tytuł: „Śmierć katedr”:
„A zatem lepiej jest zniszczyć kościół niż go zbezcześcić. Dopóki odprawia się tam Mszę Świętą, nawet jeśli jest on okaleczony, zachowuje swoje życie. Od dnia, w którym zostaje zbezczeszczony, kościół jest martwy i nawet jeśli będzie chroniony jako historyczny pomnik oburzających celebracji, nie będzie niczym więcej jak tylko muzeum. (…) Kiedy Ofiara Ciała i Krwi Chrystusa, Ofiara Mszy Świętej przestaje być sprawowana w kościołach, tracą one swoje życie.”
Z drugiej strony trzeba przyznać, że syrena wzywająca do wycofania się gdzieś indziej jest tak bardzo kusząca w dzisiejszych czasach, skoro sam Kościół jest bezczeszczony przez akty zdrady własnych dzieci i pasterzy. Strażnik tradycji przeżywa dziś dramat z pierwszych linijek Psalmu 11: „Salvum me fac, Dómine, quóniam deficit sanctus, quóniam diminúte sunt veritátes a filiis hóminum” (Ratuj, Panie, bo nie ma pobożnych, zabrakło wiernych wśród ludzi), których ocenia się poprzez pryzmat czasu w której nie ma już świętych. Szczerość liczy się coraz mniej pośród synów ludzkich a kto powinien strzec czystości prawdy mówi „wargami podstępnymi”.

To jest źródło wielkiej pokusy: zadać pytanie Psalmisty Bogu, ale odpowiedzieć na nie własnymi słowami. Dylemat, który stanowi o tradycjonaliście jako takim, świadomość bycia tym co stracił jest także to, że musi zdecydować czy kochać jeszcze Kościół, który stał się nieodpowiedzialną macochą lub zatracić się w żarliwym i gorzkim żalu względem Kościoła, który kiedyś był matką i nauczycielką. Ten obcy w Kościele nie może uciec od wyboru narzuconego przez czasy w których żyje, mianowicie: czy zatrzymać dla siebie skarb, czy też odnieść go, przez nawę i pod łukami, przed ołtarz z którego został strącony. Jeśli on ma w sobie miłość, podzieli między braci ziarno, które zdołał uratować. Jeśli jej nie ma, zachowa je dla siebie, nieuleczalnie kończąc na tym, że będzie formować ten skarb na swój obraz i podobieństwo i uczyni go jałowym.

Ten, kto zbeszta go za zamienianie chleba w kamień i zatwardzanie swojego serca, intelektualista czy legalista, jest niedoświadczony i błędnie myli go z jego własną karykaturą. Czarodziej, który rzuca czary jak kamieniami w swoich naśladowców nie ma nic wspólnego ze strażnikiem tradycji, ma zupełnie inne pochodzenie.

Potwierdzają to świadectwa katolików o poglądach progresistowskich. Już w latach osiemdziesiątych byli liberalni i swawolni. Kiedy się rozwodzili, przeżywali dramatyczne chwile, „takie w którym musieli powiedzieć ojcu”: takim „ojcem”, obojętnym i nieustępliwym, był serwita David Maria Turoldo, prorok nowych czasów i nowego Kościoła, który znalazł właśnie w poparciu dla rozwodów (3) klucz do głoszenia swojej religii na świecie. Moralność i miłosierdzie bez prawdy zawsze przeobrażają się w moralizatorstwo i przemoc.

Nikt nie odpowiada mniej temu opisowi niż ks. Bournisien (dzisiaj postrzegany tylko jako tradycjonalistyczne kuriozum), kapłan, który udzielił sakramentów madame Bovary na łożu śmierci.
„Kapłan – pisze Flaubert – wstał, by wziąć krucyfiks, wówczas wyciągnęła szyję jak ktoś bardzo spragniony i przywarłszy wargami do ciała Boga-człowieka, złożyła na nim z całej swej konającej siły najżarliwszy miłosny pocałunek, jaki dała kiedykolwiek. Potem ksiądz odmówił Miserere i Indulgentiam, umaczał wielki palec prawej ręki w oleju i rozpoczął namaszczenia: najpierw oczu, które tak pożądały wszystkich ziemskich przepychów, potem nozdrzy złaknionych ciepłych podmuchów i woni miłosnych, potem ust, które się otwierały do kłamstwa, stękały z pychy i krzyczały z lubieżności, potem rąk, co rozkoszowały się słodyczą dotknięć, i wreszcie stóp, tak niegdyś chyżych, gdy biegła zaspokoić swe żądze, a które nie miały chodzić już więcej. Ksiądz wytarł palce, wrzucił w ogień kawałki waty, nasiąkło oliwą, i usiadł przy umierającej, by jej powiedzieć, że winna teraz zjednoczyć swe cierpienia z cierpieniami Jezusa Chrystusa i zdać się na miłosierdzie Boże.”

Ten ciąg znaków, tak niebiańskich i tak materialnych, „ad oculos, ad aures, ad nares, ad os compressis labiis, ad manus, ad pedes” byłby skuteczny nawet gdyby człowiek nie otworzył na nie swojego serca, ponieważ wypływają one z Serca Boga. I jest czymś tragicznym, że owe znaki są przedstawiane jako dowód braku uczuć każdego kto nadal próbuje utrzymać je przy życiu, prawie tak jakby uległość wobec ziemskich dobytków mogła być cenniejsza w oczach Pana. Nie ma nic na ziemi co byłoby warte tyle co forma i materia sakramentu dla uświęcenia i wywyższenia życia i śmierci ludzkiej:
„[Emma] nie była jednak już tak bardzo blada i twarz jej miała wyraz pogodny, jakby sakrament ja uzdrowił.”

Proust, literacki ojciec gorliwych ateistów był oczarowany lekkością tych wersów. I być może to właśnie wspaniałość liturgii skłoniła go do tego, że zdecydował się zachować jako jedną ze swoich najdroższych pamiątek - różaniec, który mu przywieziono z Ziemi Świętej, do tego stopnia że wiele razy prosił służącą, by umieściła go między jego dłońmi w momencie śmierci.

Jednakże, nawet będąc strażnikiem wspaniałości i tak ogromnego splendoru, tradycjonalista może popaść w coś co jest „zbyt ludzkie” a może nawet tylko „ludzkie”, w coś co nie polega na objaśnianiu doktryny i okazywaniu troski duszpasterskiej, którymi jego serce się nie interesuje, ale na zatrzymaniu tego wszystkiego dla siebie, prawie tak jakby był w awangardzie jakiejś wstecznej rewolucji zamiast być żołnierzem służącym pod sztandarem przeciwnym każdej rewolucji.

Taka pokusa jest owocem wdrażania politycznych kategorii do Mistycznego Ciała Chrystusa: jedynego miejsca na tym świecie w którym nie są efektywne i muszą ponieść porażkę. Dowodem jest Sobór Watykański Drugi, powierzony przez modernizm wizji spolityzowanej, który doprowadził niektórych tradycjonalistów do ulegnięcia wielkiemu rewolucyjnemu oszustwu, i w efekcie do zajęcia jednego z dwóch fałszywych, przeciwnych sobie stanowisk. Z jednej strony utrzymuje się, że Sobór nie może się mylić, a więc odkąd niektóre dokumenty Vaticanum II sprawiają trudności, papież, który je promulgował oraz jego następcy, którzy je zaakceptowali, stracili najwyższy autorytet, nawet jeśli nie „formalnie”: są papieżami tylko „materialnie”. Z drugiej strony, mówi się, że Sobór nie może się mylić, a więc Vaticanum II nie pomyliło się, wobec tego nie tylko jest to prawdziwy Sobór, ale jest także probierzem względem którego należy oceniać całe Magisterium, które go poprzedzało. Podczas gdy dla pierwszych cały Sobór jest w całości do wyrzucenia, drudzy uważają że należy go w całości zaakceptować. Jednakże chodzi o tę samą pozycję, która po prostu została odwrócona.

Zarówno pierwsi jak i drudzy stracili z oczu perełkę „Magnopere curandum est ut id teneatur quod ubique, quod semper, quod ab omnibus creditum est” pochodzącą z „Commonitorium” św. Wincentego z Lerynu: „Należy się trzymać tego, w co wszyscy zawsze i wszędzie wierzą.” Tradycjonalista ponosi porażkę, kiedy oddziela zachowanie i przekazywanie wiary od praktykowania miłości i bierze ją jako zakładnika własnej inteligencji, własnego ego.  Dlatego też nadmierne wyrafinowanie teologicznej dyscypliny poprzez ciągłe wydawanie ostrych sądów doprowadza go do tego, że staje się tępy i nie jest w stanie rozmawiać z bliźnim. Bez względu na to, czy skłania się on w stronę neokonserwatyzmu czy w stronę sedwakantyzmu, w rezultacie mamy do czynienia z tradycjonalizmem afatycznym, graniczącym z autyzmem, który zadowala się swoją własną czystością, a może jeszcze bardziej nieczystością innych. Na płaszczyźnie duszpasterskiej ma w nim swoje źródło kryzys duchowieństwa: nadużycie władzy i potępienie bez zdolności niesienia przebaczenia. Na płaszczyźnie doktrynalnej wywodzi się z niego grzech pychy: potępienie bez zdolności niesienia prawdy.

Jednakże byłoby zbyt proste, zbyt polityczne, wdrożyć teorię przeciwnych ekstremów w świecie tradycjonalistów, aby spróbować ocalić dobre i czyste centrum. Przerost surowości jest strasznym wirusem który uwielbia mnożyć się wszędzie tam, gdzie przykłada się uwagę do intelektu oraz doktryny i, w fazie inkubacji, nie trzeba mu wiele by był zadowolony. Wystarczy mu, że komora mózgowa tradycyjnego katolika pulsuje trochę mocniej i trochę szybciej niż takiego, który jest miłosierny. A więc tradycjonalista, który słusznie i po katolicku przeraża się na widok szpitala polowego, gdzie każde zło jest leczone poprzez corazón (4), ryzykuje że zapomni, że ludzie to dusze wewnątrz ciał. Traci z oczu sens maksymy Piusa X: prawdziwymi przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści ani nowatorowie, lecz tradycjonaliści.

 I to nie w uroczystym liturgicznym pochodzie, w kosztownych szatach, w drogiej ornamentacji leży przeszkoda dla tradycjonalisty, aby zaprzyjaźnić się z ludem. Kto oburza się lub wyśmiewa z szacunku do takiej wspaniałości nie wie, że te liturgie, te szaty, ta ornamentacja mogą stać się zbawieniem dla Emmy Bovary i dla staruszki, która ciągle klęczy i modli się na różańcu, że mogą towarzyszyć królowi podczas koronacji lub kapłanowi wobec plutonu egzekucyjnego hiszpańskich lub meksykańskich rewolucjonistów. Wielkie dzieła pomocy i wzajemnego wsparcia zrodziły się w sercu Kościoła w czasach, w których Najświętszy Sakrament przechodził pod wspaniałymi baldachimami między tłumem klęczących wiernych. Tradycjonalista jest przyjacielem ludu właśnie dlatego, że utożsamia się z tym uroczystym liturgicznym pochodem, tymi kosztownymi szatami, tą drogocenną ornamentacją, ofiaruje je Bogu i dlatego nie prosi ludzi o nic w zamian.

W ten sposób można uleczyć ciała bez zapominania, że są w nich dusze. Jak Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, dusza szczęśliwa, że jej formą jest chore ciało. Pewnego dnia, podczas choroby która towarzyszyła jej aż do śmierci, mała Teresa otrzymała różę w prezencie od innych sióstr. Zamiast wstawić ją do wazonu, obrała ją z płatków i obsypała nimi krucyfiks z nabożeństwem i miłością, jakby chciała ukoić rany Chrystusa. „W miesiącu wrześniu” powiedziała, wykonując ten gest „mała Teresa znów zbiera płatki wiosennej róży”. A następnie “En éffeuillant pour Toi la rose printanière, je voudrais essuyer tes pleurs!”. „Składając Ci płatki wiosennej róży, chciałabym otrzeć Ci łzy.” A ponieważ płatki spadały na ziemię i istniało ryzyko, że się zgubią, wtedy już umierająca Teresa pospieszyła zachęcać inne siostry, aby nie zmarnowały takiego piękna: „Zbierzcie je, moje siostrzyczki, przydadzą się Wam, aby później zrobić z nimi coś dobrego, nie zgubcie ani jednego…”. Był wrzesień 1897 roku. We wrześniu 1910 roku jeden z tych płatków uzdrowił starego Ferdynanda Aubry z raka jamy ustnej.

Tradycjonalista ma w ręce podobne płatki i, jeśli nie chce zostać zgubionym, powinien nieustannie pamiętać, że nie należą do niego. Tylko w ten sposób będzie w stanie znaleźć miejsce, nawet małe, na jednej z tych świętych scen z witraży katedr, które oczarowały Prousta, a które lada chwila zostaną zbezczeszczone przez państwo francuskie.

Obrazy tak bardzo katolickie, że poruszają wszystkich:
„Nie tylko królowa i książe (…). O wy wszyscy, z witraży w Chartres, Tours, Bourges, Sens, Auxerre, Troyes, Clermont Ferrand, Tuluzie: bednarze, garbarze, aptekarze, pielgrzymi, wieśniacy, rusznikarze, tkacze, kamieniarze, rzeźnicy, wikliniarze, szewcy, kantorzyści, o wy, wielka cicha demokracjo, zawzięci wierni słuchający Urzędu, wciąż obecni, ale piękniejsi niż w dniach waszego życia, w chwale nieba i krwi cennego witraża, nie wysłuchacie już Mszy, której obecność w waszym życiu sobie zapewniliście, oddając na wybudowanie kościoła wasze najdrogocenniejsze złote monety.”

Taką drogocenną monetą, którą tradycjonalista może zapewnić sobie miejsce pośród tych braci jest światło doktryny i liturgii, ale ma ono płonąć miłością.

Alessandro Gnocchi
Tłumaczenie z włoskiego: Marek Kormański
Wersja angielska artykułu
Zdjęcie: Joseph Shaw

Przypisy:
(1)   Leo Longanesi (1905 – 1957): pisarz, dziennikarz, eseista, satyryk. Autor “Parliamo dell'elefante- frammenti di un diario” (Porozmawiajmy o słoniu – fragmenty pamiętnika) z roku 1947. Ironiczne znaczenie tytułu polega na tym, że jedynym „ważnym”, „wielkim” tematem który mógł być omówiony swobodnie i publicznie pod rządami Mussoliniego było duże zwierzę lub podobne sprawy.
(2)   Włoskie określenie tych, którzy beztrosko robią wszystko i nic podczas procesji religijnych.
(3)   Chodzi o debatę na temat wprowadzenia prawa rozwodowego we Włoszech. Silne wsparcie „progresywnych katolików” było niezbędne dla ustanowienia liberalnego prawa rozwodowego, które zakończyło się zwycięstwem zwolenników rozwodów (59%-41%) w referendum w 1974 roku, kolejna zawstydzająca porażka coraz bardziej ignorowanego Pawła VI. Podobna rzecz miała miejsce z katastrofalnym prawem aborcyjnym z roku 1978, w ostatnim roku jego godnego pożałowania, zdemoralizowanego pontyfikatu. Zostało ono wprowadzone podczas czwartej kadencji rządu Chrześcijańskiej Demokracji (DC) pod przywództwem całkowicie „establishmentowego katolika wiernego Soborowi Watykańskiemu II”, Giulio Andreottiego (który teoretycznie, ale tylko teoretycznie, był przeciwny wprowadzeniu tego prawa). Pomimo swoich ogromnych wysiłków, Jan Paweł II nie był w stanie naprawić powstałych szkód, ale wpływ zarówno jego jak i Benedykta XVI z biegiem czasu wzrósł wystarczająco, żeby zablokować badania nad embrionami i in-vitro podczas referendum w 2005 roku, zbojkotowanego przez Kościół. Jednakże sukcesy tandemu Wojtyła-Ratzinger w naprawianiu szkód Montiniego poprzez wspieranie rodziny i życia należą już do przeszłości, jak jasno wynika z obecnej parlamentarnej debaty na temat „związków” partnerskich dla „par” tej samej płci, która zaczęła się na poważnie dopiero po abdykacji Ratzingera.
(4)   Corazón – z hiszp. serce, ale także metaforycznie: współczucie, dobroć.

Biskup Schneider na Ars Celebrandi 2015

Stowarzyszenie Rodzin im. bł Mamy Róży

Parafia dla tradycyjnych katolików (cz. 3)

$
0
0
W pierwszej części cyklu o tradycyjnych parafiach personalnych pisałem, czym są tradycyjne parafie personalne, natomiast drugi tekst zawierał podstawowe zalety powstawania parafii personalnych z perspektywy wiernych, księży oraz ordynariusza. W tym tekście spekuluję, w jaki sposób mogą być przezwyciężane początkowe trudności powstawania parafii dla tradycyjnych katolików. Moje spostrzeżenia bazują na obserwacji rozwoju duszpasterstw tradycyjnych na świecie a także na obserwacji działalności małych wspólnot katolickich Kościołów wschodnich w Polsce. W przeszłości, jako prezes ministrantów, miałem także okazję pomagać swojemu proboszczowi przy parafii, która powstawała zupełnie od zera.



Świątynia

Parafia kojarzy nam się z budynkiem kościoła do tego stopnia, że dla niektórych kościół jest synonimem parafii. Parafia nie jest jednak tym samym, co kościół. Parafia jest wspólnotą kierowaną przez proboszcza. Wspólnota ta musi mieć miejsce, gdzie mogłaby być sprawowana liturgia, lecz nie jest konieczne, aby od początku wspólnota ta posiadała własny kościół. W Polsce wiele parafii grecko-katolickich od dziesiątek lat zaledwie „wynajmuje” kościół od rzymskich katolików. Do powstania tradycyjnej parafii personalnej nie jest, zatem potrzebna własna świątynia. Dzięki naszym przodkom, w centrach dużych miast jest taka duża ilość kościołów, że nietrudno znaleźć świątynie, z dostępnym czasem na regularne sprawowanie liturgii tradycyjnej. Często małe parafie z zabytkowymi kościołami mają wręcz problemy z utrzymaniem w świetności swoich zabytkowych budowli. Dzielenie kosztów utrzymania kościoła z parafia tradycyjną mogłoby być dla nich dobrym rozwiązaniem. Często także w dużych miastach diecezje finansują utrzymanie słabo wykorzystywanych kościołów rektorskich. Przekazanie któregoś z tych kościołów tradycjonalistom na ich kościół parafialny, mogłoby zatem pozytywnie wpłynąć na finanse diecezji.

Dom parafialny


Parafia, w przeciwieństwie do zwykłego duszpasterstwa, posiada osobowość prawną. Uprawnia ją to do nabywania i zbywania nieruchomości. Nowe parafie bardzo rzadko posiadają od razu dom parafialny t.j. budynek stałego zamieszkania księży z parafii, biuro kancelarii parafialnej oraz miejsce spotkań wspólnot parafialnych. Niewątpliwie ksiądz musi mieć jakieś miejsce zamieszkania, natomiast brak domu parafialnego nie jest przeszkodą w powstaniu parafii. Księża mogą mieszkać choćby w wynajętym mieszkaniu, aczkolwiek wśród dziesiątek parafii i domów zakonnych często można znaleźć takie, które chętnie przyjmą pod swój dach dodatkowych księży rezydentów. Lokalizacja zamieszkania księży nie jest tak istotna w przypadku parafii personalnej, która swoim zasięgiem obejmuje cała diecezję. W dużych miastach parafie mają dobrze rozbudowaną infrastrukturę sal katechetycznych, odziedziczoną po czasach religii przy kościołach. Wystarczy znaleźć jednego przychylnego proboszcza, aby móc rozpocząć regularne spotkania grup parafialnych w tych salach.

Duchowni

Powołując parafię personalną ordynariusz zapewnia obsadę księży, którzy będą w niej pracować. Nie jest jednak obecnie łatwo zaleźć księży diecezjalnych, którzy z chęcią całkowicie poświęciliby się duszpasterstwu tradycyjnemu. Zarówno Bractwo Kapłańskie Św. Piotra jak i Instytut Dobrego Pasterza mają już inkardynowanych w swoich szeregach księży Polaków. Obsadzenie tradycyjnej parafii personalnej przez księży, z tych tradycyjnych instytutów byłoby możliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że obecnie w ich seminariach studiuje wielu polskich kleryków. Co więcej, czytając wywiady z przełożonymi tych instytutów, łatwo zauważyć, że są one skłonne kierować księży przede wszystkim do miejsc, gdzie biskupi zapewniają im stabilną sytuację prawno-kanoniczną np. poprzez przekazanie pod opiekę parafii personalnej. W znakomitej większości tradycyjnych parafiach personalnych pracują księża, którzy są lub byli członkami tradycyjnych instytutów kapłańskich. Tym nie mniej, ciekawa mogłaby być opcja, gdy biskup powierza parafię tradycyjną proboszczowi ze swojej diecezji, który to proboszcz na stałe wspomagany jest przez księży wikariuszy z instytutów tradycyjnych.

Wierni

Odpowiednia ilość wiernych to warunek konieczny powstania każdej parafii, chociażby z takiej prozaicznej przyczyny jak zapewnienie środków na utrzymanie duszpasterza. Polskie parafie są jednak olbrzymie jak na standardy światowe. Tradycyjne parafie personalne na świecie składają się zazwyczaj z 50-300 rodzin. Przy dobrym zaangażowaniu parafian jest to wystarczająca liczba wiernych, aby sfinansować wszystkie potrzeby parafii. Mówienie o odpowiedniej ilości wiernych jest jednak bardzo trudne, gdyż ich ofiarność jest często bardzo zaskakująca. Przykładowo, parafia greko-katolicka w Ostródzie według stanu kartotek ostatniej kolędy liczy 147 osób. Parafia ta kończy budowę własnej świątyni, którą rozpoczęła w 2001 roku. Patrząc na kolekty na Mszach trydenckich i porównując je do tych, jakie widzę w mojej parafii terytorialnej, trzeba przyznać, że tradycyjni katolicy to grupa wyjątkowo hojnie wspierająca potrzeby Kościoła. Obserwacja ta pozwala mi wysunąć tezę, że 100 rodzin to już bardzo bezpieczna liczba wiernych zdolnych utrzymać parafię personalną w Polsce. Biorąc pod uwagę fakt, że bardzo często z powodów rodzinnych lub logistycznych tradycyjni katolicy uczęszczają na Msze trydenckie raz na kilka tygodni, stabilna i wieloletnia frekwencja bliska 100 osób może oznaczać, że w danej diecezji można znaleźć około 100 rodzin, które chętnie zapisałaby się do tradycyjnej parafii personalnej.




Dwustronicowy formularz wolontariusza, który wypełnia się przy zapisie do tradycyjnej parafii personalnej w Omaha. Zadeklarować można pomoc parafii - od napraw elektryczności i hydrauliki, poprzez muzykę kościelną do porad prawnych i zarządzania finansami.


Patrząc na dojrzałość środowisk tradycji łacińskiej w Polsce i frekwencję na Mszach trydenckich, na pewno wystarczająca baza wiernych dla tradycyjnej parafii personalnej, występuje obecnie w co najmniej 5 diecezjach. 

Decyzja ordynariusza

Nawet, jeśli biskup ma kapłanów, dostępną świątynię a także odpowiednią ilość wiernych gotowych utrzymać parafię, to i tak decyzja o powstaniu tradycyjnej parafii personalnej z wielu względów może być dla ordynariusza dość trudna. Wygodnym wyjściem jest utworzenie na początek tzw. parafii tymczasowej. Tak właśnie polski przekład Kodeksu Prawa Kanonicznego tłumaczy łacińskie określenie quasi-paroecia. Są słowniki łacińsko-polskie, które nie tłumaczą quasi jako „tymczasowa”, ale „jakby na kształt”. Kodeks Prawa Kanonicznego tak opisuje parafię tymczasową:
"Kan. 516 § 1. Jeśli czego innego w prawie nie zastrzeżono, z parafią jest zrównana parafia tymczasowa, która jest określoną wspólnotą wiernych w Kościele partykularnym, powierzoną kapłanowi, jak jej własnemu pasterzowi, ze względu na szczególne okoliczności jeszcze nie erygowana jako parafia."


ks. Gerard Sauguto FSSP odprawia Mszę 5 października 2008 r. - w pierwszym tygodniu po powstaniu quasi-parafii w Seattle. Parafię erygowano tymczasowo na trzy lata.

Czym rożni się quasi-parafia od parafii personalnej zapytałem ks. Erika Deprey FSSP – proboszcza parafii personalnej Świętej Rodziny w Vancouver. Parafia ta powstała w tym roku z przekształcenia tradycyjnej quasi-parafii Bożego Miłosierdzia erygowanej w 2001 roku:„Odpowiadając na twoje pytanie, zaletą parafii personalnej jest to, że jest bardziej permanentna. Quasi-parafia nie jest permanentna i może być o wiele łatwiej rozwiązana”. Biorąc pod uwagę, że quasi-parafia ma wszystkie cechy parafii, oraz, że w Kościele łatwiej podejmuje się decyzje, gdy wiąże się z nimi okres próbny, rozsądne może być na początek prosić ordynariusza o erygowanie właśnie parafii tymczasowej (quasi-parafii).

Widzimy, że Ojciec Święty Benedykt XVI zachęca do tworzenia tradycyjnych parafii personalnych. Świadczą to tym: art. 10 Summorum Pontificum, utworzenie parafii tradycyjnej w Diecezji Rzymskiej czy wypowiedzi komisji Ecclesia Dei. Z odpowiednią ilością wiernych oraz z oddanym sprawie księdzem-liderem, utworzenie tradycyjnej parafii personalnej jest jak najbardziej osiągalnym celem dla polskich tradycyjnych katolików.

NRL 6.11.2008
---

Poprzednie części:
- Parafia dla tradycyjnych katolików (cz.1)
- Parafia dla tradycyjnych katolików (cz.2)

Summorum Pontificum - od idei do struktur duszpasterskich

$
0
0
Tekst sprzed pięciu lat, który wciąż pozostaje aktualny, zwłaszcza w kontekście "znikania" Mszy na okres wakacyjny oraz po wakacjach. 


Zbliża się trzecia rocznica ogłoszenia motu proprio Summorum Pontificum. Zgodnie z zapowiedzią, nuncjatury apostolskie zbierają już informacje, aby zweryfikować na ile sprawdziły się obawy związane z ogłoszeniem tego przełomowego dokumentu. Tradycyjni katolicy zastanawiają się jednak jak można przyspieszyć i ugruntować rozwój nurtu tradycyjnego w Kościele. Publikujemy tekst na ten temat, który pierwotnie ukazał się w biuletynie Nova et Veterawydawanym przez Instytut Summorum Pontificum.



Dwa lata po Summorum Pontificum można śmiało powiedzieć, że idea tradycyjnego katolicyzmu rozprzestrzenia się tak szybko jak nigdy w ostatnich kilkudziesięciu latach. Utrzymywanie ciągłości liturgicznej i doktrynalnej z dwoma tysiącami tradycji katolickiej, a co za tym idzie, ponowne odnajdywanie własnej tożsamości staje się coraz bardziej istotne dla duchowieństwa i wiernych. Czy idea tradycyjnego katolicyzmu szerzy się jednak dostatecznie szybko? Na pewno nie tak szybko jakby jej zwolennicy sobie tego życzyli. Czy może zostać zatrzymana? Zapewne już nie, ale niewątpliwie może być skutecznie marginalizowana na tyle, że również i kolejne pokolenie Polaków będzie miało trudności ze znalezieniem Mszy trydenckiej w swojej okolicy.
Jaki kierunek działań może nadać największego impetu rozwojowi tradycyjnego katolicyzmu w Polsce? Stawiam tezę, że obecnie najważniejszym kierunkiem działań powinno być włączanie tradycyjnego katolicyzmu w struktury duszpasterskie Kościoła Katolickiego w Polsce. Przyjrzyjmy się najważniejszym argumentom dla takiej strategii.

1. Obecnie szczytem aktywności w propagowaniu tradycyjnego katolicyzmu jest zachęcenie księdza do nauki Mszy w klasycznym rycie rzymskim. Wielkie jest jednak rozczarowanie, gdy dany ksiądz ma przydzielonych tyle Mszy parafialnych, że jedynie wyjątkowo i nieregularnie odprawia starą Mszę. Wielkie jest także rozczarowanie, gdy Msza trydencka zupełnie znika z okolicy po przeniesieniu celebransa na inną parafię. Wspomaganie księży w nauce celebracji starego rytu jest bardzo konieczną praca u podstaw, lecz coraz wyraźniej widać, że potrzebne jest jednak coś więcej.
2. Włączanie tradycyjnego katolicyzmu w struktury Kościoła jest także linią Stolicy Apostolskiej. Summorum Pontificum w art. 10 zachęca: „Wolno ordynariuszowi, jeśli uzna to za stosowne, erygować parafię personalną dla celebracji według starej formy rytu rzymskiego zgodnie z kan. 518 lub mianować rektora albo kapelana zgodnie z przepisami prawa”. Włączenie komisji pontyfikalnej Ecclesia Dei do struktur Kongregacji Nauki Wiary również można odczytać jako włączenie nurtu tradycyjnego do najważniejszych i podstawowych struktur administracji watykańskiej.
3. Obserwując doświadczenia różnych grup starających się o Mszę trydencką w Polsce i starając się znaleźć ich kluczowe czynniki sukcesu należy zacytować p. Artura Paczynę ze Śląska: „…najważniejsze w całej sprawie to: duszpasterz przychylny tradycji, konsekwencja i determinacja grupy, duszpasterstwo”. Na dłuższą metę (dłuższą niż praca jednego księdza na parafii) te trzy czynniki można utrzymywać, gdy istnieje oficjalnie działająca struktura duszpasterska powołana przez biskupa do prowadzenia duszpasterstwa w starszej formie rytu rzymskiego. Wiemy przecież, że stary ryt to poważne narzędzie do zbawiania dusz oraz pewien unikalny styl prowadzenia całego duszpasterstwa parafialnego. Czy nie lepiej jest, zatem budować duże, prężnie działające i ponadparafialne duszpasterstwa, aniżeli starać się o zorganizowanie pojedynczych Mszy parafialnych, które mogą być marginalizowane jako „koło zainteresowań liturgią dawną dla kilku zapaleńców”? (porównanie Mszy w parafii i tradycyjnego duszpasterstwa ponadparafialnego można znaleźć tutaj)
4. Tradycyjni katolicy i miłośnicy Mszy trydenckiej są często traktowani jako schizmatycy, którzy ignorują urząd pasterski biskupów. Paradoksalnie to jednak ci sami tradycyjni katolicy będą bronić urzędu biskupiego przed osłabieniem go przez idee kolegialności lub demokratyzacji. Warto jest prosić biskupów ordynariuszy o włączenie duszpasterstwa tradycji łacińskiej w oficjalne struktury diecezji również po to, aby przełamać stereotyp nurtu tradycyjnego egzystującego gdzieś na marginesie Kościoła. Czy zawsze biskupi zrozumieją tę prośbę? Przytaczając radę księdza Christophe’a Héry IBP, którą zapamiętałem z jego spotkania z wiernymi Warszawie, należy zaznaczyć, ze biskupi wcale nie musza rozumieć potrzeb tradycyjnych katolików, wystarczy, jeśli je zaakceptują. Nie sądzę, aby to było dużym problemem akurat dla polskich biskupów.
5. Często narzekamy, że implementacja Summorum Pontificum przebiega za wolno. Kościół jako organizacja posiada pewien naturalny konserwatyzm, dzięki któremu bardzo wolno akceptuje nowinki. Mechanizm ten można jednak wykorzystać na korzyść ruchu wiernych tradycji łacińskiej. Nie wiemy czy kolejne pontyfikaty będą równie przychylne rozwojowi nurtu tradycyjnego. Wiemy jednak jak szybko biskup potrafi relokować księdza, który za bardzo, jego zdaniem, angażuje się w duszpasterstwo tradycyjnych katolików. Im solidniej są ugruntowane struktury duszpasterskie tym dłużej przetrwają – nawet czasy, kiedy z Watykanu mogą przestać płynąć sygnały, że należy sprzyjać rozwojowi tradycyjnego nurtu w Kościele. Przy strukturach duszpasterskich dobrze ugruntowanych w prawie kanonicznym konserwatyzm Kościoła będzie działał na korzyść rozwoju tradycji łacińskiej w Kościele. Wszak likwidacja erygowanej wcześniej parafii personalnej dla tradycyjnych katolików to już nie taka prosta decyzja jak relokacja księdza.

O czym dokładnie mówimy pisząc o strukturach duszpasterskich? Podzielmy roboczo struktury duszpasterskie na miękkie i twarde.
Miękkie struktury to struktury gdzie kapłani dostają oficjalnie od biskupa dodatkowe zadania związane z duszpasterstwem tradycyjnych katolików – innymi słowy biskup mianuje kapelana, zgodnie z art.10 Summorum Pontificum. Obecnie trudno jest nawet powiedzieć ilu księży odprawiających w Polsce Mszę trydencką jest oficjalnie mianowanych kapelanem dla wiernych przywiązanych do nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Prawdopodobnie zaledwie kilku i są to w większości nominacje sprzed Summorum Pontficum. Inna miękką strukturą duszpasterską jest zatwierdzone przez biskupa stowarzyszenie wiernych. Obecnie jedyne takie stowarzyszenie w Polsce istnieje w Rzeszowie. Duszpasterstwo Tradycji Łacińskiej w Diecezji Rzeszowskiej posiada mianowanego przez biskupa kapłana - moderatora.
Twarde struktury duszpasterskie to takie, które posiadają odrębną osobowość prawną. Są to między innymi: parafie, prowincje zakonów (w tym stowarzyszeń życia apostolskiego) oraz kościoły rektoralne. Przysługuje im prawo nabywania, posiadania, zbywania mienia ruchomego i nieruchomego, nabywania i zbywania innych praw oraz zarządzania majątkiem. Jeśli kiedykolwiek chcielibyśmy korzystać z ulg podatkowych związanych z darowiznami na Kościół, to nie możemy takiej ulgi przekazać konkretnemu księdzu pracującemu w Polsce, ale musimy ja przekazać kościelnej osobie prawnej. Kościelne osoby prawne powoływane są przez biskupów na długie lata a Kodeks Prawa Kanonicznego przewiduje dość skomplikowane procedury ich likwidacji. Takie struktury duszpasterskie posiadają szczególnie dużą niezależność od lokalnych biskupów, gdy podlegają zgromadzeniom na prawie pontyfikalnym (np. IBP czy FSSP). Jeśli duszpasterstwa tradycji łacińskiej w Polsce mają kiedykolwiek w imieniu Kościoła Katolickiego prowadzić szkoły, wydawnictwa czy posiadać własny kościół, to muszą one posiadać kościelną osobowość prawną. Innymi słowy, lokalny ordynariusz musiałby powołać do życia kościół rektoralny, parafię personalną lub zezwolić na erygowanie na terenie swojej diecezji domu tradycyjnego zgromadzenia.
Osoby, które z trudem wywalczyły w swojej diecezji akceptację biskupa dla comiesięcznych Mszy trydenckich zapewne z pewnym niedowierzającym uśmiechem czytają o twardych strukturach duszpasterskich. Jest jednak coraz więcej diecezji w Polsce, gdzie obchodzi się już „nastą” rocznicę regularnego odprawiania Mszy trydenckiej. Nadal jednak nie istnieją tam nawet miękkie struktury duszpasterskie, które są tak łatwo powoływane dla leśników, prawników czy innych mniej zorganizowanych grup. Trzeba sobie uświadomić, że powstanie twardych struktur duszpasterskich to lata ciężkiej pacy lobbingowo – dyplomatycznej, poprzedzonej dbałością o powstanie i rozwój struktur miękkich. Dwa lata po wejściu w życie Summorum Pontificum to dobry czas, aby tę pracę rozpocząć. Jest to praca głównie dla kapłanów oraz dla tych tradycyjnych katolików, którzy są znani i szanowani w kuriach biskupich. Zadanie dla wszystkich to przede wszystkim gorliwa modlitwa w tej intencji.

NRL 7.05.2010

Wychowani w duchu i mocy Tradycyjnej Mszy Łacińskiej: W ósmą rocznicę Summorum Pontificum

$
0
0
We wspaniałej książce „Cistercian Europe: Architecutre of Contemplation” („Cysterska Europa: Architektura kontemplacji”) Terryl Kinder opisuje w jaki sposób średniowieczna cysterska architektura, na pozór skromna i uboga, w niezwykle subtelny sposób odnosi się do kosmosu, a zwłaszcza do światła słonecznego:

To, co szczególnie przykuwa uwagę w cysterskim opactwie jest wszechobecność światła i jego ruch. To właśnie światło słoneczne ożywia za dnia budynki i uwydatnia każdą ich wypukłość oraz każde ich wgłębienie, oddając w pełni piękno architektonicznych detali. Medytując nad obecnością światła w klasztorze, nie sposób pominąć roli jaką odgrywa tu dojmująca cisza. Gadanina odciąga uwagę od wizualnych subtelności. Aby w pełni doświadczyć gry świateł i cieni w cysterskim kościele, warto ją obserwować przez cały dzień, od rana do wieczora, w zimie i w lecie, podczas wschodu słońca, w czasie opadów deszczu i śniegu. Zmienny efekt świetlny jest szczególnie widoczny, kiedy siedzi się w jednym miejscu; już sama niespieszność przemieszczającego się światła stanowi doskonałe tło dla życia w kontemplacji. Subtelności architektury i jej szczegóły odsłaniają się stopniowo tym, którzy stali się ich świadomi i nauczyli się je dostrzegać.[1]

Innymi słowy, trzeba stać się cierpliwym i uważnym, aby architektura cysterska odsłoniła swoje tajemnice. Jeżeli zrozumie się jej język, odkryje się rzeczywistość duchowej symboliki, która odzwierciedla i uwydatnia tęsknoty oraz myśli zawarte w naszych modlitwach.

Ten przykład z czasów średniowiecza przypomniał mi niezwykle trafne słowa papieża Benedykta XVI  skierowane do biskupów w liście napisanym z okazji publikacji Summorum Pontificum:


(...) pojawił się dyskusjach o oczekiwanym Motu Proprio lęk o to, że możliwość szerszego korzystania z Mszału roku 1962 doprowadzi do niezgody a nawet podziałów wewnątrz wspólnot parafialnych. Brak podstaw do podobnych lęków również i tu mnie uderza. Celebracja według dawnego Mszału wymaga pewnego stopnia formacji liturgicznej i przynajmniej pobieżnej znajomości łaciny. Wielu nie spełnia tych warunków.[2]

Podkreślając, iż „pewien stopień formacji liturgicznej” i „pobieżna znajomość łaciny” potrzebne są przy usus antiquior, papież Benedykt XVI sformułował dość oględną lecz uszczypliwą krytykę ubogiej i pobieżnej formacji liturgicznej u wielu dzisiejszych katolików oraz godnego ubolewania i skandalicznego braku znajomości łaciny wśród duchowieństwa, co stoi w jasnej sprzeczności z wymogami prawa kanonicznego [3].

To tak, jak gdyby papież powiedział: Nie należy obawiać się nagłych podziałów w łonie Kościoła, ponieważ klasyczny ryt rzymski, z natury swojej zakłada te same rzeczy, których domagał się zarówno pierwotny ruch liturgiczny jak i Sobór Watykański II, a mianowicie: porządną formację liturgiczną i język łaciński. Jedno i drugie jest dziś w zasadzie nieobecne. Sytuacja jest tak zła, że ryt rzymski z jego wielkim bogactwem, nie może natychmiast wrócić do życia i przejąć ster.

Czy nie dostrzegam ukrytej krytyki Novus Ordo, który – wedle jawnych intencji jego architektów – został pomyślany tak, by nie wymagał zbytniej formacji? Zaprojektowano go w taki sposób, aby był jasny i oczywisty, „liturgia instant” niczym kawa rozpuszczalna czy odwodniona żywność spopularyzowana w dobie kosmicznego wyścigu. Nic dziwnego, że w dokumencie Sacrosanctum Concilium znajdujemy to jedno z najbardziej kompromitujących zdań, jakie kiedykolwiek zapisał sobór ekumeniczny: „Obrzędy niech (…) [będą] dostosowane do pojętności wiernych, aby na ogół nie potrzebowały wielu wyjaśnień” (34).

Pominięto przy tym fakt, że „pojętność wiernych” musi najpierw zostać odpowiednio ukształtowana, aby jakiekolwiek elementy liturgiczne w ogóle miały dla nich sens. Zlekceważono również to, że tajemnice, w których jesteśmy zanurzeni są wieczne i niezgłębione. Można je zrozumieć i wytłumaczyć jedynie w ograniczonym zakresie, przez co człowiek musi się nimi zdumieć i przed nimi ukorzyć. Benedykt XVI wielokrotnie mówił w swoich homiliach, że człowiek nie staje się chrześcijaninem w sposób naturalny; nie jesteśmy zbawieni od urodzenia lecz musimy narodzić się na nowo z wody i Ducha Świętego, musimy zostać pouczeni o naszej wierze i nią wykarmieni. Częścią tego procesu stawania się chrześcijaninem jest wytrwałe zgłębianie słownictwa świętości, języka nadprzyrodzoności i symboliki liturgii.

Guardini uświadamia nam tę prawdę, że wiele znaków i gestów, których używa się w Kościele, ma swój początek w porządku stworzenia, które przemawia (lub może przemówić) do człowieka na poziomie natury. Jednakże coś takiego jak znak Krzyża albo okadzanie Najświętszego Sakramentu jest zwyczajnie niezrozumiałe bez odpowiedniej katechizacji. Nasuwają się w tym miejscu trzy wnioski: (1) chrześcijańska liturgia rozumiana jako całość nie jest i nie może być nigdy w zasięgu „pojętności wiernych”, jeśli nie zostaną ukształtowani w duchu i mocy liturgii, jak stwierdza się w Sacrosanctum Concilium (KL 14); (2) z reguły – a zwłaszcza dla człowieka współczesnego, który przez większą część swojego życia nie ma styczności ani z naturą, ani z kulturą – liturgia wymagaszczegółowego wyjaśnienia; (3) najgorszym miejscem do wyjaśniania liturgii jest sama liturgia, choć przez ostatnie 50 lat jest to stałym trendem.

Pierwotny Ruch Liturgiczny domagał się porządnej formacji zarówno duchowieństwa jak i wiernych, aby mogli oni w sposób dobrowolny i inteligentny wzbogacić niezmierzony skarbiec rytów, który otrzymaliśmy w spadku wraz z ich nieprzeniknioną tajemniczością, która stanowiła o ich atrakcyjności dla pobożnych dusz. Consilium opowiedziało się jednak za spłyconą i przejrzystą formą spotkania, podczas którego sprawy załatwia się w sposób prosty, dostosowany do pojętności każdego uczestnika, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca dla tajemniczości, zewnętrznego wysiłku czy wewnętrznego cierpienia. Nie ma w nim mowy o formach kulturowych, które wykraczają poza nasz wiek tak jak Bóg góruje nad całym porządkiem stworzenia, a których, prawdopodobnie, najbardziej wyrazistym symbolem jest łacina.

Nietrudno zauważyć pewien schemat u osób, które odkrywają i zaczynają regularnie uczęszczać na Mszę św. w tradycyjnym rycie rzymskim. Dla katolika, który zaczyna pogłębiać zarówno swoją znajomość rzymskiej liturgii jak i swoje życie duchowe, Novus Ordo przestaje być satysfakcjonujący. Zaczyna bowiem co raz bardziej dostrzegać jego złudny racjonalizm, otwarcie na egoizm, prostacki dydaktyzm, brak kontemplacji i zaskakujący dystans od duchowego świata wielkich mistrzów wiary. Klasyczny ryt rzymski wyraża doskonałość wszystkich ważnych tematów, które nurtowały duchowych mistrzów. Czyni to w sposób piękny i klarowny, z mocą, która nie tylko odświeża i ożywia, ale też kształtuje właściwe nawyki.

Grupy Juventutem i parafie Bractwa zaświadczyć mogą o tym fenomenie, który opisałem powyżej. Zdaje się, że to właśnie młodzi ludzie, którzy poważnie traktują swoją wiarę, w lot rozpoznają mocne strony tego co stare i słabości tego co nowe [4].

Niezależnie od tego, czy ktoś zdaje sobie z tego sprawę czy nie, kształtowanie w duchu i mocy liturgii jest, ipso facto, przygotowaniem do Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim i skorzystania z bogactw, które przed nami roztacza. Wzrastanie w pobożności i kontemplacji prowadzi do usus antiquior. W sprzyjających warunkach cel ten zostanie osiągnięty. Tragedią jest to, że wielu katolików – niczym statki, które burza przegnała daleko od bezpiecznej przystani – nie może odkryć swojego liturgicznego dziedzictwa, gdyż po prostu nie jest im ono udostępniane. Starają się wykorzystać najlepiej jak mogą zubożone formy modlitewne, które im się proponuje, ale siłą rzeczy są w tej sytuacji jak biedne dzieci, które nie mogą wzrastać z powodu niedożywienia. Może ich uchronić jedynie boska interwencja i łaska spoza normalnego biegu rzeczy.

Powróćmy jeszcze do listu papieża Benedykta XVI do biskupów z 7 lipca 2007 roku. Cytując te same słowa, które przytoczyłem powyżej jeden z komentatorów powiedział:
Forma nadzwyczajna jest trudna tak samo jak wszystko, co jest wartościowe, a więc i wymagające, jak choćby muzyka klasyczna, kiedy serwuje nam się wyłącznie pop. Mszy św. w formie zwyczajnej doświadczamy tak, jak gdyby siadała razem z nami w ławce: wychodzi do nas, by spotkać się z nami w połowie drogi. Podczas Mszy św. w formie nadzwyczajnej, „Introibo ad altare Dei”, to ja zbliżam się do ołtarza Bożego. W Stanach Zjednoczonych ogromna liczba katolików, większa niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, woli rzeczy bardziej wymagające [5].

Klasyczna liturgia zaczyna się, w pewnym sensie, wewnątrz człowieka i stamtąd wydostaje się na zewnątrz. Dlatego też jest to forma trudniejsza i bardziej wymagająca. Przemienia człowieka w jego głębi, a daje o wiele większe poczucie szczęścia i hojniej obdarza gorliwą wiarą. Taka liturgia wymaga od nas odpowiedniej formacji i wykształcenia, w przeciwnym razie pozostanie niezrozumiała. Rozwija ona w nas zupełnie nowe zdolności patrzenia i słuchana; wymaga opuszczenia znajomych rejonów pop kultury i intelektualnych mód; wzywa nas do podróży ku nieznanym ziemiom tak jak niegdyś Abram został wezwany z Ur do Kanaanu. Łacina jest intuicyjnym symbolem tego obnażenia się z samego siebie i przywdziania nowych szat, bardziej odpowiednich do tego, by stanąć w nich w obecności Pana [6]. Kiedy język łaciński został de facto zniesiony, zatracono potężny i skuteczny znak transcendencji Boga (obiektu adoracji), człowieka (podmiotu adorującego) i samej czynności adoracji (medytowania nad Ofiarą), czego skutkiem były opłakane.

„To, co szczególnie przykuwa uwagę w cysterskim opactwie jest wszechobecność światła i jego ruch” – tego właśnie możemy doświadczyć podczas Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim i w liturgii rzymskiej jako całości: obecność boskiego światła i jego ruch, który oświetla ogólną kondycję człowieka, uświadamiając mu, że jest grzesznikiem zbawionym w Chrystusie, przeznaczonym do nieśmiertelności i udziału w walce dobra ze złem. Tę właśnie nieodpartą obecność i oswobadzającą grę światła, daleką od antropocentrycznej spontaniczności i kreatywności, odkryliśmy w Mszy Wszechczasów i we wszystkim tym, co ze sobą niesie. Z okrzykiem radości przyjęliśmy ten dar, a może raczej, oddaliśmy mu się bez reszty, z żarliwością świeżej miłości, która jest przedsmakiem wiecznej szczęśliwości.

Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Piotr Klinger


ODNOŚNIKI

[1] Terryl N. Kinder, Cistercian Europe: Architecture of Contemplation (Grand Rapids: William B. Eerdmans; Kalamazoo: Cistercian Publications, 2000), 385–86.

[2] Cały artykuł można przeczytać tutaj.

[3] Zob. o. John Hunwicke nt. wymogów kanonicznych i spraw pokrewnych.

[4] Na przykład, pewien student napisał w swoim eseju: “Nie możemy zbytnio zanurzyć się w tajemnicy Mszy św. [formy zwyczajnej]. Jest zbyt pośpieszna i nie podkreśla się w niej znaczenia każdego ruchu i każdego naczynia”.


[5] Nicholas Frankovich, First Things, 26 września, 2013, “It’s Extraordinary.”

[6] Tego rodzaju obnażenie ego ma miejsce w ludowej liturgii bizantyjskiej na przeróżne sposoby, które nie mają swoich odpowiedników w liturgii Zachodu. Jest to jednak temat na odrębny artykuł. 

Czy brak podniosłości jest przyczyną, czy symptomem naszych problemów?

$
0
0
Pierwszy rozdział mojej niedawno opublikowanej książki nosi tytuł Solemnity - The Crux of the Matter (pol. Podniosłość: sedno sprawy). Dowodzę w nim, że jeśli liturgia nie jest sprawowana z należytą podniosłością (ang. solemnity), jakby to powiedział św. Tomasz, przestaje ona dorównywać swojej najgłębszej esencji, którą jest nasz udział w niebiańskiej liturgii. Zaczyna tracić swoją moc do uświęcania nas poprzez formowanie naszych umysłów i serc, a także nie jest wystarczającym środkiem oddawania Najwyższemu Bogu czci, jaką stworzenie winne jest Mu oddawać. W związku z tym, zaniechanie poprawnego odprawiania uroczystej liturgii powoduje, że Msza, jak również Liturgia Godzin (w obu formach Rytu Rzymskiego), stają się problematyczne, stają się przyczyną problemów w życiu Kościoła i w życia chrześcijanina.

Kiedy ten esej po raz pierwszy ukazał się w The Latin Mass w 2008 r., pewien czytelnik nadesłał następującą krytykę:
Brak podniosłości nie jest źródłem problemów z Mszą. Jest raczej symptomem problemów z Mszą. Kwasniewski wykłada alternatywy wystarczająco klarownie: albo "defekt właściwy dla Zwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego Mszy według Mszału Pawła VI", albo "problem z ludźmi i ich pasterzami". Nie poświęca jednak zbyt wiele czasu na rozstrzygnięcie tego dylematu.Ale nie tak szybko. Ciężko mi uwierzyć, że problemem jest fakt, że przez ostatnie czterdzieści lat tak bardzo zawiedliśmy w spełnianiu wzniosłych standardów postawionych nam przez Annibale Bugniniego i jego "Wielką Piętnastkę". Kwasniewski oczywiście także nie mówi tego wprost, ale obiera kurs prowadzący w kierunku takiego rozumowania.Krótko mówiąc, ludzkie zachowanie nie zmienia się w próżni. Pobożna postawa w liturgii nie ulatnia się, dopóki sama liturgia się nie ulotni, lub przynajmniej dopóki nie zostanie tak pozbawiona charakteru, że ludzie nie będą już rozpoznawać, co stanowi właściwą odpowiedź.Motyw radosnego uczestnictwa pochodzi wprost z Soboru Watykańskiego II i jego następstw. To zdecydowanie nie jest zwykła porażka poszczególnych słabo uformowanych kapłanów, biskupów i świeckich. Radość i wzniosłość nie leżą na przeciwległych biegunach, jak sądzą niektórzy, ale nie są też ze sobą zgodne w żaden oczywisty sposób. Zostaliśmy wezwani do radosnego uczestnictwa i odpowiedzieliśmy uprzejmością, nieśmiałością i nieformalnością.Brak podniosłości wyrósł naturalnie i nieuchronnie z braku rubryk, braku poczucia dyscypliny i rozprzestrzeniania się kolejnych "opcji". Nie lubisz chorału? Co powiesz na małe brzdąkanie dla Jezusa? Ten wers ewangelii brzmi zbyt mocno? Weź go w nawias i pomiń. Nie lubisz tego kanonu? Za długi? Za dużo imion świętych? Nie ma sprawy — spróbuj tego albo innego, albo zrób to, co robi 99.9% amerykańskich księży: użyj naprawdę krótkiego. Komunia do ust trochę obrzydliwa? Weź do ręki. Chcesz do tego trochę wina?Na końcu zostajemy nie z liturgią, ale z antyliturgią. Z "liturgią", która niszczy samą siebie poprzez przyzwalanie na tak wiele opcji i innowacji, że pozostaje niewiele elementów, do których podniosłość jeszcze pasuje.Innymi słowy, w dużej mierze prof. Kwasniewski miesza tutaj skutek z przyczyną. To raczej liturgia Novus Ordo ze swoją dowolnością jest przyczyną niewłaściwych postaw niż niewłaściwe postawy przyczyną psucia dobrej liturgii. Uroczysta, "prawidłowa" Msza Novus Ordo jest w najlepszym wypadku kosmetycznym rozwiązaniem znacznie poważniejszego problemu.

Zgadzam się z ze słowami autora tego komentarza, wiele z nich jest bardzo prawdziwych. Rzeczywiście, wcześniej sądziłem, że zastosowanie hermeneutyki ciągłości do zwyczajnej formy Mszy będzie łatwiejsze, niż się to w rzeczywistości okazało, z tego prostego powodu, że istnieje tak wiele wersji współczesnej liturgii rzymskiej, jak wiele jest diecezji, zgromadzeń zakonnych i kapłanów, którzy ją sprawują i że prawie nikt nie zgadza się ze wszystkim całkowicie. Inkulturacja doprowadziła do babelizacji. Katolicki kler, zgromadzenia i laikat, którzy z wdzięcznością przyjęli wizję "reformy reformy", zaproponowaną przez Benedykta XVI, nie są jeszcze w stanie przeważyć zinstytucjonalizowanej bylejakości i bezwładu złych przyzwyczajeń. O ile fakt trwałości benedyktyńskiej odnowy nie ulega wątpliwości, szczególnie wśród młodych kapłanów, nie możemy się oszukiwać. Odrodzenie autentycznego ducha liturgii i klęska "plastycznego", modernistycznego modelu Mszy wymagają czasu, jak walka pozycyjna w czasie I Wojny Światowej.

Punkt, w którym z całym sercem zgadzam się z moim krytykiem, brzmi: "Brak podniosłości wyrósł naturalnie i nieuchronnie z braku rubryk, braku poczucia dyscypliny i rozprzestrzeniania się kolejnych »opcji«". Tylko tradycyjnie wykształcony kapłan, posiadający głęboką wrażliwość religijną, będzie w stanie prawidłowo podejść do liturgii tak niesformalizowanej i wyładowanej opcjami i sprawować ją z należytą podniosłością. Lub, innymi słowy, wyposażyć rytuał w podniosłość, którą Msza powinna posiadać, podążać za sztuką celebracji według paradygmatu sprzed liturgicznego zerwania.

Novus Ordo nie wymaga podniosłości, zaledwie ją dopuszcza. Na przykład teksty własne Mszy Świętej (Propria) nie są wymagane, tylko dopuszczone; tradycyjna muzyka sakralna nie jest wymagana, tylko dopuszczona; sprawowanie kultu w kierunku wschodu, będące chrześcijańską praktyką przez prawie 2000 lat nie jest wymagane, tylko dopuszczone; komunia do ust na klęcząco nie jest wymagana, tylko dopuszczona, i tak dalej. Ogólnie rzec biorąc, kontynuacja wielkich tradycji katolickiego kultu jest teoretycznie dopuszczona, ale prawie nigdy nakazana i rzadko kiedy obserwowana w praktyce. Parafrazując słowa Martina Mosebacha, problemem nowej liturgii jest to, że może być ona sprawowana czcigodnie.

Rewolucyjne zmiany w liturgii w latach 1969/1970, bez względu na to, co sądzi się o ich szczegółach, bez wątpienia dały wielu ludziom usprawiedliwienie, na które od dawna czekali (lub, w pewnych przypadkach, nie czekali, tylko pędzili do przodu z nieautoryzowanymi eksperymentami): teraz wszystko jest dostępne dla każdego i możemy robić z liturgią co się nam podoba. Stoi to oczywiście w sprzeczności z samą ideą Mszału i rubryk. W zdrowszych czasach nie tak uparcie skupionych na autodestrukcji, wśród kleru wciąż ożywianego bojaźnią Bożą, Novus Ordo Missae, z wszystkimi uznanymi uchybieniami, mógł stać się punktem wyjścia dla niezawodnie godnych celebracji, jak w przypadku rzadko spotykanych grup, takich jak Wspólnota św. Marcina, Oratorianie czy Church Music Association of America. Wielu zgodziłoby się z twierdzeniem, że jeśli nie wniesiesz do Novus Ordo ducha czcigodności (prawdopodobnie rozwiniętego gdzie indziej, np. na tradycyjnej Mszy lub poprzez wiernie praktykowaną pobożność prywatną), nie znajdziesz go w szczupłej, nowoczesnej formie i minimalistycznych wymaganiach.

Byłoby oczywistym błędem twierdzić, że motyw radosnego uczestnictwa pochodzi z Soboru Watykańskiego II. Sobór raczej uwypuklił ideę aktywnego uczestnictwa (participatio actuosa), którą można znaleźć w adhortacjach św. Piusa X, Piusa XI i Piusa XII, którzy z kolei powtarzali usilne pragnienie Ruchu Liturgicznego, aby ludzie uczestniczyli w liturgii w możliwie najpełniejszy sposób — śledząc modlitwy liturgiczne ze zrozumieniem, śpiewając odpowiedzi i części stałe Mszy, uczestnicząc w publicznych Nieszporach, i tak dalej. Zauważywszy, że liturgia stała się domeną kleru, Święta Matka Kościół słusznie pragnęła przypomnieć świeckim, że liturgia, najbardziej podniosła, stosowna i uświęcająca modlitwa wszystkich chrześcijan, należy także do nich.

Ale ten przedsoborowy program zakładał fundamentalną prawdę: liturgia jest darem od Boga, przekazanym przez pokolenia, które nas poprzedzały, darem, który musimy z wdzięcznością przyjąć i coraz bardziej zgłębiać. Uczestnictwo zatem oznacza zagłębienie się w coś, co już istnieje, uprzednio do naszego namysłu i woli; w przekazany nam złożony zespół symboli przeplatanych słowami, melodiami, gestami, akcjami, obdarzonymi nadprzyrodzoną witalnością i niewyczerpanym bogactwem. To zdecydowanie nie oznacza, że tworzymy coś będącego w pewien sposób odbiciem naszej mentalności i naszych czasów i że uczestniczymy w tym, jak uczestniczy się w sportowych czy planszowych grach, których zasady sami wymyślamy.

Radykalne zniekształcenie koncepcji aktywnego uczestnictwa jest ledwo widoczne w Sacrosanctum Concilium i wyraża się w przesadnym uwypukleniu zachowań, mówienia i śpiewania, tak jakby było to niezbędne na każdym kroku, lub tak jakby to gwarantowało zanurzenie się w akcie liturgicznym. Nie mniej jednak, w większości przypadków — włączając nacisk na fakt, że uczestnictwo jest najpierw aktem wewnętrznym, a dopiero później zewnętrznym i że sukces liturgicznej odnowy zależy od solidnej formacji — dokument jest kontynuacją dobrych tendencji Ruchu Liturgicznego.

Wracając do mojej krytyki, oto, z czym się zgadzam, a z czym nie. Utrata podniosłości jest spowodowana przez Novus Ordo tylko częściowo i jest wiele rzeczy, które możemy i powinniśmy robić, w odniesieniu do obydwu form Rytu Rzymskiego, aby zwiększyć podniosłość naszych liturgicznych celebracji. Ostatecznym rozwiązaniem, jeśli mówimy o "reformie reformy", może być tylko Mszał, który jest głęboką i widoczną kontynuacją klasycznej formy rytu. Nawet świetny Mszał z 1962 r. wciela potężne zerwanie z celebracją Wielkiego Tygodnia, wprowadzone w 1948 r. Prawdopodobnie daleka droga do liturgicznego spokoju i spójności wiedzie przez Mszał z 1962 r. jako tekst bazowy, z przywróconymi tekstami Wielkiego Tygodnia sprzed 1948 r. i z dodanymi kilkoma prefacjami, Mszami wotywnymi i wspomnieniami świętych, aby, Mszał był jednocześnie aktualny i wyraźnie rzymski.

Ale teraz śnimy na jawie. Nasza niezwłoczna praca do wykonania jest zarówno prostsza jak i bardziej wymagająca: składać ofiarę czci w obu formach Rytu Rzymskiego, takich, jakie teraz istnieją, w sposób najbardziej uroczysty jak to możliwe, stosownie do okoliczności, w zgodzie z naszymi najlepszymi tradycjami. W jakichkolwiek sposób służymy naszemu Panu, zawsze powinniśmy zabiegać o należną cześć, która przynosi korzyści sakramentom i liturgii Kościoła. Oddawajmy zawsze naszemu Królowi to, co najlepsze.


Peter Kwasniewski
Źródło
Tłumaczenie: Marcin Molenda

10 powodów, aby uczęszczać na Mszę trydencką

$
0
0
Biorąc pod uwagę, że dla jednej osoby lub całej rodziny uczestnictwo we Mszy Świętej „trydenckiej” może być często niezbyt dogodne (i mam na myśli nie tylko oczywiste kwestie takie jak miejsce i czas, ale także brak odpowiedniego zaplecza w parafii oraz wrogie reakcje, które mogą się pojawić ze strony przyjaciół, rodziny, a nawet osób duchownych), zdecydowanie warto sobie przypomnieć co jest głównym powodem tego, że to robimy. Jeśli coś jest warte wysiłku, jest także warte zachowania tego – nawet kosztem pewnych ofiar.
Celem tego artykułu jest przedstawienie kilku powodów dlaczego, pomimo wszystkich niedogodności (wliczając w to nawet prześladowania na niewielką skalę), których doświadczyliśmy w przeciągu lat, zarówno my jak i nasze rodziny kochamy uczestnictwo we Mszy Świętej Wszechczasów. Mamy nadzieję, że dzieląc się tymi powodami, zachęcimy czytelników, aby albo zaczęli uczestniczyć w usus antiquior, albo nadal w nim uczestniczyli, jeśli się wahają. Wyrażamy głębokie przekonanie, że święta liturgia przekazana nam przez Tradycję nigdy nie była ważniejsza w życiu katolików, obserwując „Kościół pielgrzymujący na ziemi”, który wciąż zapomina swoją teologię, rozmywa swój przekaz, traci swoją tożsamość i rani swoich członków. Zachowując, poznając, naśladując i kochając jego starożytną liturgię, wypełniamy swoją rolę we wspieraniu autentycznej doktryny, w głoszeniu zbawienia, w odzyskiwaniu utraconej pozycji Kościoła w społeczeństwie i w przyciąganiu nowych wyznawców, którzy szukają niczym nieskażonej prawdy i czystego piękna. Ponadto, przekazując ten niesamowity dar i zapraszając na Mszę tak wielu naszych przyjaciół i członków rodzin, spełniamy nasze powołanie jako naśladowcy Apostołów.
Zatem nie tracąc już czasu, poniżej przedstawiamy dziesięć powodów:

1. Będziesz formowany w ten sam sposób w jaki była formowana większość Świętych. Jeśli bezpiecznie założymy, że ryt rzymski został skodyfikowany za pontyfikatu św. Grzegorza Wielkiego (ok. 600 roku) i przetrwał niezmieniony do 1970 roku, mowa o blisko 1400 latach z życia Kościoła – a to stanowi większość historii jego świętych. Będziesz słyszeć i rozważać te same modlitwy, czytania i śpiewy, które oni słyszeli i rozważali.

Będzie tak dlatego, gdyż to jest Msza, którą św. Grzegorz Wielki odziedziczył, rozwinął i umocnił. To jest Msza, którą św. Tomasz z Akwinu odprawiał, o której pięknie pisał i w którą także ma swój wkład (skomponował propria mszalne oraz oficjum na Boże Ciało). To jest Msza, na którą uczęszczał trzy razy dziennie św. Ludwik IX, francuski król-krzyżowiec. To jest Msza, o której św. Filip Neri nie mógł myśleć zanim ją odprawił, ponieważ tak łatwo wprawiała go w stan ekstazy, który trwał godzinami. To jest Msza, która została odprawiona po raz pierwszy na brzegach Ameryki przez hiszpańskich i francuskich misjonarzy, takich jak męczennicy kanadyjscy. To jest Msza, której słowa dyskretnie wypowiadali księża w Anglii i Irlandii podczas mrocznych dni prześladowań i Msza, za którą bł. Miguel Pro ryzykował życie, by móc ją odprawić, zanim został złapany i zamęczony przez rząd meksykański. To jest Msza, o której bł. John Henry Newman powiedział, że odprawiałby ją w każdej chwili, gdyby tylko mógł. To jest Msza, którą ks. Frederick Faber nazwał „najpiękniejszą rzeczą po tej stronie nieba”. To jest Msza, którą ks. Damien z Molokai odprawiał trędowatymi rękami w kościele, który sam zbudował i pomalował. To jest Msza, którą św. Edyta Stein, która miała później umrzeć w komorach gazowych Auschwitz, została całkowicie oczarowana. To jest Msza, którą artyści tacy jak Evelyn Waugh, David Jones i Graham Greene pokochali tak bardzo, że ubolewali nad jej stratą oraz ze smutkiem i obawą patrzyli na nową rzeczywistość, w której przyszło im się znaleźć. To jest Msza tak powszechnie szanowana, że nawet niekatolicy tacy jak Agatha Christie i Iris Murdoch stanęli w jej obronie w latach siedemdziesiątych. To jest Msza, na której odprawianie aż do swojej śmierci w 1968 roku nalegał św. ojciec Pio, po tym jak liturgiczne aparatczyki zaczęły grzebać w mszale (a on wiedział co nieco o sekretach świętości). To jest Msza, na której prywatne odprawianie uzyskał pozwolenie pod koniec życia św. Josemaría Escrivá, założyciel Opus Dei.

Jakiż wspaniały kordon świadków otacza Mszę trydencką! Ich świętość była wypróbowana jak złoto i srebro w ogniu Mszy Świętej i dostępujemy niczym niezasłużonego błogosławieństwa, że my także możemy ubiegać się i otrzymać tę samą formację. Owszem, mogę iść na Nową Mszę i wiedzieć że znajduję się w obecności Boga i Jego świętych (i za to jestem niezwykle wdzięczny), ale namacalne historyczne połączenie z tymi świętymi zostało nadszarpnięte, tak jak historyczne połączenie z moim dziedzictwem jako rzymskiego katolika.

2.  Co odnosi się do mnie, odnosi się tym bardziej do moich dzieci. Ten sposób odprawiania Mszy w najgłębszy sposób kształtuje umysły i serca naszych dzieci w czci dla Wszechmogącego Boga, w cnotach pokory, posłuszeństwa i ciszy wypełnionej adoracją. Wypełnia ich zmysły i wyobraźnię świętymi znakami i symbolami, „mistycznymi ceremoniami” (jak to ujmuje sobór trydencki). Sama Maria Montessori często podkreślała, że małe dzieci są bardzo otwarte na język symboli, często bardziej niż dorośli, i że nauczą się go o wiele łatwiej obserwując ludzi, którzy celebrują uroczystą liturgię niż słysząc mnóstwo słów, którym nie towarzyszy prawie żadna akcja. Wszystko to, co dzieje się w prezbiterium jest bardzo imponujące i zajmujące dla dzieci, które uczą się wiary, a zwłaszcza dla chłopców, którzy stają się ministrantami. (1)

3. Jej uniwersalność. Msza trydencka nie tylko stwarza widzialne i ciągłe połączenie między teraźniejszością a odległą przeszłością. Tworzy ona także inspirującą więź jedności z wiernymi na całym świecie. Starsi katolicy często wspominają jak poruszające było dla nich służyć po raz pierwszy do Mszy zagranicą i odkryć, że „Msza była taka sama”, gdziekolwiek by się nie znaleźli. To doświadczenie było dla nich potwierdzeniem katolickości ich katolicyzmu. Dla porównania, dzisiaj czasem można mieć trudność ze znalezieniem „tej samej Mszy” w tej samej parafii w ten sam weekend. Uniwersalność Mszy trydenckiej, z jej parasolem ochronnym w postaci łaciny jako świętego języka i jej nacisk na to, żeby ksiądz odstawił na bok swoje indywidualne i kulturowe preferencje i oblekł się w Chrystusa, spełnia rolę prawdziwej Pięćdziesiątnicy, w której wiele języków i plemion schodzi się jako jedno w Duchu. Nie jest to nowy Babel, który faworyzuje przyrodzone tożsamości takie jak etniczność czy grupa wiekowa i grozi zawieszeniem ewangelicznej zasady „ani Greka, ani Żyda”.

4. Zawsze wiesz, co otrzymasz. Msza będzie skupiona na Najświętszej Ofierze Krzyża złożonej przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przed, podczas i po Mszy w kościele będzie panować pełna szacunku i modlitwy cisza. W prezbiterium będą służyć tylko mężczyźni, a Ciało Pańskie będzie udzielane tylko przez kapłanów i diakonów, zgodnie z prawie dwutysiącletnią tradycją. Ludzie przeważnie będą ubrani skromnie. Muzyka nie zawsze będzie towarzyszyć obrzędom (a jeśli będzie, może nie być zawsze wykonana idealnie), ale nigdy nie usłyszysz pseudopopowych piosenek z narcystycznym lub heretyckim tekstem.

Inaczej to ujmując, tradycyjna forma rytu rzymskiego może nigdy nie być idealnie przyswojona. Tak jak prawie każda inna dobra rzecz po tej stronie grobu, Msza trydencka może być spartaczona, ale nigdy nie może być zniekształcona do takiego stopnia, że nie będzie już dłużej prowadzić do prawdziwego Boga. Chesterton kiedyś powiedział, że „jest tylko jedna rzecz, która nigdy nie może przekroczyć pewnej granicy w swoim sojuszu z uciskiem – jest nim ortodoksja. Prawdą jest, że mogę zniekształcić ortodoksję, żeby po części usprawiedliwić tyrana. Ale z łatwością mogę stworzyć niemiecką filozofię, aby całkowicie go usprawiedliwić” (2). Odnosi się to także do Mszy trydenckiej. Ks. Jonathan Robinson, który w czasie pisania swojej książki nie był przyjazny usus antiquior, mimo wszystko przyznał, że „wieczyste przyciąganie starego rytu polega na tym, że ciągle odnosił się do transcendencji, i robił to nawet kiedy był nadużywany na różne sposoby” (3). Dla porównania, Robinson zaobserwował, że mimo tego, że Nowa Msza może być odprawiana w pobożny sposób, który prowadzi nas do absolutu, „nie ma nic takiego w zasadach rządzących odprawianiem Novus Ordo, co zagwarantowałoby centralną pozycję celebracji Paschalnego misterium” (4). Innymi słowy, Nowa Msza może być odprawiana ważnie, ale w sposób który kładzie tak wielki nacisk na kongregację lub dzielenie się posiłkiem, że może urosnąć do „praktycznego zanegowania katolickiego pojmowania Mszy Świętej” (5). Z drugiej strony, niezniszczalność wewnętrznego znaczenia tradycyjnej Mszy jest tym, co zainspirowało jednego z komentatorów, by porównać ją do maksymy dotyczącej Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych: „Jest to maszyna zbudowana przez geniuszów, tak żeby mogła być z łatwością obsługiwana przez idiotów” (6).

5. Jest autentyczna. Klasyczny Ryt Rzymski ma jasno określoną teocentryczną i chrystocentryczną orientację, wyrażaną zarówno przez odprawianie Mszy ad orientem i przez bogate teksty samego klasycznego Mszału Rzymskiego, który kładzie o wiele większy nacisk na Misterium Przenajświętszej Trójcy, boskość naszego Pana Jezusa Chrystusa i ofiarę naszego Pana na Krzyżu (7). Jak wykazała dr Lauren Pristas, modlitwy nowego mszału często są rozmyte we fragmentach wyrażających dogmaty i ascetyczną doktrynę, podczas gdy modlitwy ze starego mszału są jednoznacznie i bezwzględnie katolickie (8). Jest to autentyczna liturgia, a nie coś zlepionego przez „ekspertów” dla „nowoczesnego  człowieka” i dostosowanego do jego preferencji. Coraz więcej katolickich pasterzy i nauczycieli uznaje, że reformy liturgiczne lat sześćdziesiątych były przeprowadzone w szaleńczym tempie i byle jak. Wywołały one niezwykle dziwną sytuację, na którą sama zreformowana liturgia jest absolutnie niezdolna znaleźć rozwiązanie, z jej mnogością opcji, jej minimalistycznymi rubrykami, jej wrażliwością na manipulujących „przewodniczących liturgii” i jej jawnym brakiem łączności z co najmniej czternastoma wiekami rzymskokatolickiego kultu – brak ciągłości jest niezwykle wyraźny w kwestii języka: Stara Msza jest szeptana i śpiewana w świętym języku Zachodniego Kościoła, łacinie, a Nowa Msza jakoś dziwnie zaczęła mieszać się z ciągle zmieniającymi się językami narodowymi świata.

6. Lepszy kalendarz świętych. W dyskusjach o liturgii najwięcej amunicji używa się na bronienie lub atakowanie zmian w częściach stałych Mszy świętej – i jest to zrozumiałe. Jednakże, jedną z najważniejszych różnic między Mszałem z 1962 i 1970 roku jest kalendarz. Zacznijmy od cyklu uroczystości świętych Pańskich. Kalendarz z 1962 roku jest niesamowitym wstępem do historii Kościoła, zwłaszcza historii wczesnego Kościoła, którą często się dziś pomija. Zrządzeniem opatrzności jest on tak ustalony, że niektórzy święci tworzą różne „grupy”, które podkreślają jakiś konkretny aspekt świętości. Natomiast twórcy kalendarza ogólnego z 1969/1970 roku wykreślili lub zdegradowali 200 świętych, łącznie ze św. Walentym (tym od Dnia Świętego Walentego) i św. Krzysztofem, patronem podróżnych, twierdząc że nigdy nie istniał. Z tego samego powodu usunęli św. Katarzynę z Aleksandrii, pomimo tego że była w gronie świętych, których ujrzała św. Joannna d’Arc, kiedy Bóg nakazał jej walczyć z Anglikami (9). Architekci nowego kalendarza często podejmowali decyzję w oparciu o współczesne szkolnictwo historyczne, a nie o ustne tradycje Kościoła. Ich edukacyjne kryteria przywołują replikę Chestertona, że wolałby on zaufać opowieściom starych żon niż faktom starych panien. „Dość łatwo zauważyć dlaczego legenda jest traktowana, i powinna być traktowana, z większym szacunkiem niż książka do historii”, pisze G.K. „Legendę zazwyczaj tworzy większość osób w wiosce, którzy są w pełni sił umysłowych. Książkę zazwyczaj pisze jedyna osoba w wiosce, która jest szalona” (10).

7. Lepszy kalendarz pór roku. Podobnie jak powyżej, „cykl świąt według pór roku” – Okres Bożego Narodzenia, Okres Epifanii, Siedemdziesiątnica, Okres Wielkanocny, Okres po Zesłaniu Ducha Świętego itd. – jest o wiele bogatszy w kalendarzu z 1962 roku. Dzięki dorocznemu cyklowi propriów, każda niedziela ma swój charakter odróżniający ją od innych, a ta coroczna powtarzalność stanowi wskaźnik czy też kryterium, które pozwala wiernym na zmierzenie ich duchowego postępu lub upadku na przestrzeni życia. Tradycyjny kalendarz zawiera starożytne obrzędy, takie jak Suche Dni i dni błagalne, które zwiększają nie tylko naszą wdzięczność do Boga, ale także nasze uznanie dla dobroci pór roku i rolniczych cyklów ziemi. Tradycyjny kalendarz nie ma czegoś takiego jak „Okres zwykły” (niezwykle niefortunne wyrażenie, skoro nie może być czegoś takiego jak „okres zwykły” po Wcieleniu [11]), ale zamiast tego ma Okres po Epifanii i Okres po Pięćdziesiątnicy, tym samym zwiększając znaczenie tych wielkich uroczystości, jak poświata czy echo. Zesłanie Ducha Świętego jest tak samo ważne jak Boże Narodzenie i Wielkanoc i świętuje się je przez pełne osiem dni, żeby Kościół mógł pławić się w cieple i świetle niebiańskiego ognia. Ponadto w tradycyjnym kalendarzu jest miejsce na przedpostny okres Siedemdziesiątnicy, zwany także „Carnevale”, który zaczyna się trzy tygodnie przed Środą Popielcową i zgrabnie pomaga w psychicznym przejściu z radości Bożego Narodzenia do żalu Wielkiego Postu. Tak jak inne cechy usus antiquior, wyżej wymienione cechy kalendarza sięgają zamierzchłych czasów i łączą nas w niezwykle żywy sposób z Kościołem pierwszego milenium, a nawet z jego pierwszymi wiekami.

8. Lepsze podejście do Biblii. Wielu uważa, że Novus Ordo ma naturalną przewagę nad starą Mszą, ponieważ ma trzyletni cykl niedzielnych czytań i dwuletni cykl czytań w dni powszednie, a także dłuższe i liczniejsze czytania na Mszy, zamiast starożytnego jednorocznego cyklu zazwyczaj składającego się z dwóch czytań (epistoła i Ewangelia). Ci ludzie przeoczają, że architekci Novus Ordo jednocześnie usunęli większość biblijnych odniesień, które były podstawą dla części stałych Mszy Świętej, a następnie, dla bezpieczeństwa, wprowadzili mnóstwo czytań, niewiele dbając o to, czy razem tworzą spójną całość. Jeśli chodzi o czytania biblijne, stary ryt stosuje dwie godne pochwały zasady: po pierwsze, czytania są wybierane nie ze względu na nie same (aby „upchnąć” tyle Pisma Świętego ile to możliwe), ale mają one rozjaśnić znaczenie okazji danej ceremonii. Po drugie, nacisk nie jest położony zaledwie na ilość literackich lub dydaktycznych wskazówek biblijnych, ale na „mistagogię”. Innymi słowy, czytania na Mszy nie mają pełnić roli wspaniałej szkółki niedzielnej, ale mają ciągle wprowadzać wiernych w misterium Wiary. Ich ograniczona ilość, zwięzłość, liturgiczna odpowiedniość i powtarzalność na przestrzeni każdego roku czyni z nich potężne narzędzie duchowej formacji i przygotowania do Ofiary Eucharystycznej.

9. Cześć dla Najświętszej Eucharystii. Zwyczajna forma rytu rzymskiego oczywiście może być odprawiana z czcią, a Ciało Pańskie rozdawane przez osoby wyświęcone. Jednak bądźmy szczerzy: zdecydowana większość katolickich parafii ma „nadzwyczajnych” świeckich szafarzy Komunii Świętej, a przeważająca większość wiernych przyjmuje Komunię Świętą na rękę. W przeciwieństwie do księży, świeccy szafarze nie puryfikują rąk ani palców po tym jak udzielają wiernym Ciała Pańskiego, tym samym zbierając i rozrzucając partykuły Prawdziwie Obecnego. To samo odnosi się do wiernych, którzy otrzymują Komunię Świętą na rękę: nawet krótki kontakt z Hostią na czyjejś dłoni może pozostawić na niej cząstki konsekrowanej Ofiary (12). Proszę pomyśleć o tym: każdego dnia kolejne tysiące tych mimowolnych aktów świętokradztwa wobec Najświętszego Sakramentu zdarzają się na całym świecie. Jakże cierpliwe jest Eucharystyczne Serce naszego Pana! Ale czy naprawdę chcemy uczestniczyć w tym świętokradztwie? A nawet jeśli my sami przyjmujemy Komunię na język podczas Nowej Mszy, istnieje szansa, że wciąż będziemy otoczeni ludźmiprzyzwyczajonymi do niedbałości– w środowisku, które albo będzie napełniać nas oburzeniem i smutkiem albo sprawi, że dla świętego spokoju staniemy się obojętni. Takie reakcje nie są pomocne w doświadczaniu pokoju wynikającego z Prawdziwej Obecności Chrystusa, ani nie są najlepszym sposobem na wychowanie dzieci w Wierze!
Podobne zastrzeżenia można mieć do rozpraszającego „znaku pokoju” (13), a także lektorek i nadzwyczajnych szafarzy, którzy, oprócz tego, że wprost zrywają z tradycją, mogą być ubrani w rzeczy wątpliwie skromne. Zastrzeżenia budzi także prawie że powszechny zwyczaj głośnego plotkowania przed oraz po Mszy Świętej, czy też improwizacje księdza. Te i wiele innych cech charakterystycznych dla Novus Ordo, który odprawia się zbyt często, są, razem i każda z osobna, znakami braku wiary w Rzeczywistą Obecność, znakami antropocentrycznej, horyzontalnej celebracji własnego ego zgromadzonych wiernych.

Powinno się podkreślić jedną rzecz: dla dzieci jest wyjątkowo szkodliwe bycie częstym świadkiem szokującego braku czci z jakim jest traktowany nasz Pan i Bóg w niepojętym Sakramencie Jego Miłości: ławka po ławce, katolicy wstają z automatu, aby otrzymać dar który zazwyczaj traktują z codzienną, wręcz znudzoną, obojętnością. Wierzymy, że Eucharystia to prawdziwie nasz Zbawiciel, nasz Król, nasz Sędzia– ale następnie szybko zachowujemy się w sposób, który mówi o nas, że otrzymujemy zwykłe (chociaż symboliczne) jedzenie i picie, co tłumaczy dlaczego tak wielu katolików zdaje się wyrażać protestancki pogląd na to, co dzieje się na Mszy. Ta nieszczęsna sytuacja nie skończy się dopóki przedsoborowe normy dotyczące Świętej Hostii nie staną się obowiązkowedla wszystkich celebransów, co raczej szybko nie nastąpi. Bezpieczną przystanią zapewniającą schronienie jest, ponownie, Msza „trydencka”, gdzie rządzi zdrowy rozsądek i świętość.

10. Co najważniejsze, chodzi o Tajemnicę Wiary. Wiele powodów, aby trwać przy Mszy „trydenckiej” oraz wspierać jej rozpowszechnianie, pomimo wszystkich problemów, które udaje się diabłu umieścić na naszej drodze, może być streszczone w jednym słowie: TAJEMNICA. To, co św. Paweł nazywa musterion i co łacińska tradycja liturgiczna nazywa mysteriumi sacramentum, jest dalekie od bycia pomniejszą koncepcją w chrześcijaństwie. Dramatyczne otwarcie się Boga na nas poprzez historię, a najbardziej w Osobie Jezusa Chrystusa, jest tajemnicą w najwyższym sensie tego słowa: jest objawieniem Rzeczywistości, która jest całkowicie zrozumiała jednak zawsze nieunikniona, ciągle rozświetlająca, jednakże oślepiająca w swojej światłości. Jest czymś właściwym, że obrzędy liturgiczne, które łączą nas z naszym Bogiem, powinny nosić znamię Jego wiecznej i nieskończonej tajemniczości, Jego cudownej transcendencji, Jego przytłaczającej świętości, Jego rozbrajającej bliskości, Jego delikatnej ale przeszywającej ciszy. Tradycyjna forma rytu rzymskiego z pewnością nosi to znamię. Jej ceremonie, jej język, jej postawa ad orientem i jej nieziemska muzyka nie są zacofane ale całkowicie zrozumiałe kiedy jednocześnie wpajają w wiernych poczucie czegoś nieznanego, nawet jeśli to napawa ich strachem i przejęciem. Pielęgnując poczucie świętości, stara Msza zachowuje nietkniętą tajemnicę Wiary (14).

Podsumowując, Klasyczny Ryt Rzymski jest ambasadorem Tradycji, żywicielem wewnętrznego człowieka, życiowym nauczycielem wiary, szkołą adoracji, skruchy, dziękczynienia i błagania, całkowicie bezpieczną i stabilną opoką, na której możemy pewnie budować nasze życie duchowe.
Jako że ruch na rzecz przywrócenia świętej liturgii Kościoła jest coraz większy i przybiera na sile, nie ma teraz czasu na zniechęcenie lub wątpliwości. Jest to czas na radosne przygarnięcie wszystkich skarbów jakie oferuje nam nasz Kościół, bez względu na krótkowzroczność części jego obecnych pasterzy i ignorancję (zazwyczaj nie z własnej winy) wielu wiernych. Jest to odnowa, która musi zajść w Kościele, jeśli ma on przetrwać nadchodzące zagrożenia. Oby Pan mógł na nas liczyć, że będziemy gotowi iść w pierwszej linii aby podtrzymać „wiarę katolicką i apostolską”! Obyśmy mogli odpowiedzieć na Jego łaski kiedy poprowadzi nas do nieprzebranych bogactw Tradycji, które On, w swej miłosiernej dobroci, dał Kościołowi, swojej Oblubienicy!
Nie ma czasu na słabości czy zmęczenie, ale trzeba zabrać się do roboty i przyłożyć ręce do pługa. Dlaczego mielibyśmy pozbyć się światła, pokoju i radości tego, co jest piękniejsze, bardziej transcendentne, świętsze, bardziej uświęcające, i bardziej katolickie? Niezliczone błogosławieństwa czekają na nas kiedy, pośród bezprecedensowego kryzysu tożsamości dzisiejszego Kościoła, żyjemy naszą katolicką wiarą w całkowitej wierności i z żarliwym oddaniem elżbietańskich męczenników, którzy woleli zrobić i ścierpieć wszystko, niż być odłączonymi od Mszy, do której ich miłość urosła tak bardzo, że cenili ją bardziej niż własne życie. Owszem, zostaniemy wezwani do poniesienia ofiar, np. zaakceptowania niedogodnej godziny celebracji lub nieodpowiedniej lokalizacji, czy też pokornego znoszenia niezrozumienia czy wręcz odrzucenia ze strony naszych ukochanych. Ale wiemy, że ofiary dla większej sprawy są kwintesencją miłosierdzia.
Podaliśmy powody za uczestnictwem we Mszy trydenckiej. Istnieje ich o wiele więcej, a każda osoba ma swoje własne. Wiemy na pewno, że Kościół potrzebuje swojej Mszy, my potrzebujemy tej Mszy i, w dość dziwny sposób który nadaje nam niezasłużony przywilej, Msza potrzebuje nas. Trwajmy przy niej, aby nasza wiara w Chrystusa Króla, nasze Zbawienie, naszą Pełnię była jeszcze silniejsza.

Peter Kwasniewski, Michael Foley
Tłumaczenie: Marek Kormański

Przypisy:
(1)   Zobacz: „Jak pomóc dziecku uczestniczyć w Mszy w formie nadzwyczajnej” (część 1, część 2), „Czy tradycyjna liturgia jest odpowiednia dla dzieci?” (link).
(2)   G.K. Chesterton, Ortodoksja.
(3)   Jonathan Robinson, The Mass and modernity (Ignatius Press 2005), 307.
(4)   Ibid. 311, kursywa dodana.
(5)   Ibid. 311.
(6)   Ten sam autor, John Zmirak (który jest znawcą tematu) pisze dalej: „Stara liturgia została stworzona przez świętych, żeby mogła być odprawiana przez niechlujów bez ryzyka świętokradztwa. Nowy ryt został sklecony przez biurokratów i powinien być odprawiany tylko przez świętych.” John Zmirak „All your church are belong to us.”
(7)   Opisane w książce Petera Kwasniewskiego Resurgent in the midst of crisis(Kettering, OH: Angelico Press, 2014), ch. 6, “Offspring of Arius in the Holy of Holies.”
(8)   Zobacz, oprócz wielu dobrych opracowań Lauren Pristas, także jej książkę: Collects of the Roman Missal: A comparative study of the Sundays in proper seasons before and after the Second Vatican Council (London: T&T Clark, 2013).
(9)   Na szczęście, uznając to za błąd, papież Jan Paweł II przywrócił św. Katarzynę w kalendarzu Novus Ordo dwadzieścia lat później, ale co z innymi świętymi, którym się dostało?
(10)           Chesterton, Ortodoksja.
(11)           Zobacz, między innymi: Ks. Richard Cipolla Epiphany and the Unordinariness of Liturgical Time.”
(12)           Zobacz: Father X, „Losing fragments with Communion in the handThe Latin Mass Magazine (Fall 2009), 27-29.
(13)           „Znak pokoju” w Novus Ordo ma niewiele wspólnego z dostojnym sposobem przekazywania „Pax” podczas uroczystej Mszy Świętej, gdzie jest niezwykle jasno widoczne, żę pokój o którym mowa jest duchowym darem pochodzącym od Baranka Bożego ofiarowanego na ołtarzu, który to pokój łagodnie rozchodzi się między celebransem i asystą wyższą aż spocznie na ministrantach, którzy reprezentują lud.
(14)           Od wieków, sięgając aż do wczesnego Kościoła (a nawet, jak twierdzi św. Tomasz z Akwinu, do czasów apostolskich), kapłan zawsze odmawiał „Mysterium Fidei” podczas konsekracji kielicha. Zawsze odnosił się konkretnie do wtargnięcia czy też wejścia Boga między wiernych w tym niezgłębionym Sakramencie.

Najistotniejsze teksty UnaCum.pl

$
0
0
W górnym menu dodaliśmy link "Ruch Summorum Pontificum - dossier". Jest to zbiór linków do wybranych najistotniejszych tekstów z UnaCum.pl. Teksty zostały pogrupowane w działy:

  • O tradycyjnych katolikach
  • Dzieci na tradycyjnej liturgii
  • Duchowni i tradycyjna liturgia
  • Apologetyka tradycyjnej liturgii
  • Początki ruchu tradycyjnego w Kościele katolickim
  • Duszpasterstwo tradycyjne
  • Sukcesy duszpasterstwa tradycyjnego na Zachodzie
Wielkie podziękowania należą się współpracującym z nami tłumaczom, dzięki którym mogliśmy opublikować większość z tych tekstów.

Mszalik dla dzieci już w sprzedaży

$
0
0

Mszalik dla dzieciMałe dzieci są bardzo wrażliwe na doświadczenie Bożego działania i Bożej obecności. Doskonałym miejscem kształtowania, dojrzewania i pogłębiania tej dziecięcej wrażliwości jest liturgia, zwłaszcza liturgia Mszy św. Bywa, że dzieci z trudem koncentrują uwagę na świętych czynnościach, a zakłopotani rodzice i duszpasterze szukają pozaliturgicznych sposobów, by dzieci do Misterium przyciągnąć. Rezultat jest często taki, że niedzielne, rodzinne wyjście do kościoła jest dla dziecka jeszcze jednym wyjściem z rodzicami, które istotnie nie różni się od wyjścia na plac zabaw, czy do znajomych, u których spotykają rówieśników.
W rezultacie dziecko traci szansę na doświadczenie w swej dziecięcej wrażliwości Misterium. Zasłania się przed jego oczami miejsce, w którym Niebo styka się z ziemią.
Ten niewielki Mszalik, pierwszy tego rodzaju na polskim rynku wydawniczym, ma pomóc dzieciom i ich rodzicom w udziale we Mszy św. tak, by wprowadzać dziecko w doświadczenie rzeczywistości, która jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego. Jeśli nasze pociechy zaczną postrzegać i przeżywać Mszę św. jako rzeczywistość nie z tego świata, a zarazem przenikającą codzienność, jest nadzieja, granicząca z pewnością, że Msza św. nigdy im się nie znudzi; co więcej pokochają ją i na jej wzór - doskonałej i jedynej Ofiary - będą kształtować swe życie. W ten sposób zarówno ich doczesność jak i wieczność, będzie przepełniona uszczęśliwiającym śpiewem chwały przed Tronem Trójcy Świętej, wraz z Maryją, aniołami i świętymi. Któż z rodziców nie pragnie takiego życia i takiej wieczności dla swych dzieci?
Książeczka jest pięknie ilustrowana, a tekst powstał w oparciu o rozmowy, jakie Autorka przeprowadza ze swymi dziećmi, chcąc nauczyć je korzystać do końca życia ze Skarbca Łask, które posiada Kościół.
Dodatkowo w Mszaliku znajdują się podstawowe prawdy katechizmowe i modlitwy, zarówno te "dziecięce", jak i "dorosłe", które można i trzeba powtarzać i odmawiać wspólnie z dziećmi (większość modlitw zapisana jest w jęz. łacińskim i polskim).
Zamawiać można tutaj

Viewing all 593 articles
Browse latest View live