Niestrudzony bloger, ksiądz Dwight Longenecker po raz kolejny porusza tę kwestię. W artykule z 15 marca 2019 roku zatytułowanym Traditionis the Democracy of the Dead (pol. „Tradycja to demokracja umarłych”) przekonuje, że kocha tradycję, choć nie do przesady.
Słusznie zauważa, że katolikiem powinno się być lub zostać nim ze względu na tradycję dwóch, a dokładniej czterech tysiącleci (prawo, proroctwa oraz kult Izraela wypełniają się w Kościele). Z drugiej jednak strony, Longenecker nie uznaje tradycji za coś niezmiennego. W związku z tym uważa, że zamiast ubóstwiać przeszłość, powinniśmy być – zgodnie z rzymskimi zaleceniami – otwarci na ducha czasów.
Cóż, ubóstwienie przeszłości przez dzisiejszy Rzym jest ostatnią rzeczą, jakiej można by się obawiać. Niepokój może raczej wzbudzać oddawanie czci bożkom teraźniejszości czy przyszłości.
Sprowadzanie swoich przeciwników do roli bałwochwalców to zbyt duże uproszczenie jednak jest to jeden z charakterystycznych chwytów retorycznych stosowanych przez papieża Franciszka oraz innych progresistów, którzy zamiast zagłębiać się w analizy i prowadzić dyskusje, woleliby zająć się uprawianiem nowoczesnego duszpasterstwa. Takie uproszczenie przypomina mi o czymś, co lubię nazywać „następstwem prawa Godwina”: im dłużej trwa dyskusja w Internecie, tym wyższe prawdopodobieństwo porównania obrońcy katolickiej tradycji do Faryzeusza. Moglibyśmy nawet wzbogacić repertuar porównań o bałwochwalca. Ten mały dodatek nadaje również międzyreligijnego charakteru, co w czasach wspólnych deklaracji papieży i imamów ma bez wątpienia niebagatelne znaczenie.
Poza tym powyższe rozumowanie jest zgodne z „hipotezą Bergoglia”, co na pewno zostanie docenione przez budowniczych nowego paradygmatu. Według mnie to założenie przedstawia się w następujący sposób:
Jeżeli zachodzi rozbieżność pomiędzy katolicką doktryną a europejskim liberalizmem, doktrynę należy dalej ,,rozwijać” dopóki nie będzie zgodna ze standardami liberalizmu. W sytuacji, gdy katolicy opierają się nowoczesności czy współczesnym reformom kościelnym, dopuszczają się intelektualnej sztywności, nostalgicznych rozterek, faryzejskiego neopelagianizmu oraz braku braterskiej miłości.1
W swoim artykule Longenecker – zgodnie z logiką złotego środka – posługuje się typowym posunięciem anglikańskiego Newmana: „w przeciwieństwie do rewolucjonistów kocham tradycję; w przeciwieństwie do tradycjonalistów nie idealizuje przeszłości jako czegoś niezmiennego”.
Pierwszym problemem takiego podejścia jest jego karykaturalność. Tradycjonaliści są w pełni świadomi tego, że liturgia rozwija się wraz z upływem czasu. Jednak podobnie jak w przypadku rozwoju doktryny, zmiany w liturgii postrzegają jako dążenie do osiągnięcia doskonałości. Zatem, tak jak w pewnym momencie nie dochodzimy do wniosku, że należy porzucić nicejskie wyznanie wiary na rzecz starszego i „czystszego” apostolskiego symbolu wiary, tak samo – w imię poszukiwania bardziej starożytnej i czystszej formy kultu chrześcijańskiego – nie odzieramy liturgii ze zmian wprowadzonych w średniowieczu czy w baroku. Papież Pius XII przestrzegał przed antykwarianizmem, który mimo to stał się jednym z oręży w rękach liturgicznych reformatorów. Innym ich hasłem bojowym było uwspółcześnienie (z wł. aggiornamento), zgodnie z którym wszystko należało dostosować do mentalności współczesnego człowieka (kimkolwiek on jest).
Inny, większy problem stanowi fakt, że katolicki Newman odrzucił metodę złotego środka po tym, jak zorientował się, że w niektórych kwestiach nie można iść na ustępstwa i należy zająć „skrajne” stanowisko. Dla przykładu, w czasie kryzysu ariańskiego mogliśmy wyróżnić (w uproszczeniu) arian, semiarian oraz nicean. W czasie wszystkich politycznych starć i regionalnych soborów, poglądy semiarian można było usytuować w rozsądnym centrum. Zajmowali pozycję między ekstremistami odrzucającymi boskość Syna a innymi ekstremistami utożsamiającymi Syna z Ojcem obu nazywając Bogiem. Nie trzeba dodawać, że w tym przypadku semiarianie nie znali albo nie chcieli znać stanowiska św. Atanazego oraz innych wschodnich Ojców Kościoła, którzy pomimo tego, że reprezentowali poglądy prześladowanej mniejszości, nie wyparli się swoich przekonań i w końcu zwyciężyli.2
Tak samo jest i dzisiaj. Tradycjonaliści utrzymują, że nie ma nic tradycyjnego w Novus Ordo i pozostałych obrzędach liturgicznych narzuconych przez papieża w latach 60. i 70. Nawet jeśli reformatorzy uważali, że przywracają starożytne formy, to zabrali się do tego w iście nowoczesny sposób. Wybrali sobie to, co współgrało z ich wyobrażeniami, a odrzucili części, które mogłyby być niewygodne dla współczesnego człowieka. I nie są to żadne teorie spiskowe, ci ludzie mówią o tym wprost w swoich książkach i artykułach. Co więcej, usunęli oni wiele bardzo starych elementów liturgii, takich jak oktawa i okres po Zesłaniu Ducha Świętego, okres przedpościa, suche dni i lekcjonarz, z którego korzystał św. Grzegorz Wielki pod koniec VI wieku (chyba wystarczająco starożytny element). Te wszystkie składniki zastąpili innowacyjną i hybrydową kompozycją skonstruowaną przez naukowców. W dotychczasowej historii Kościoła konstruktywizm w takim kształcie i na taką skalę jest niespotykany. Nie ma nic tradycyjnego zarówno w tego typu podejściu jak i jego efektach.
Zatem, kiedy ksiądz Longenecker mówi: „Robię co w mojej mocy, by modlić się zgodnie z tradycją, żyć nią i wielbić Boga w tradycyjny sposób” wyraża się bardzo nieprecyzyjnie. ,,Modlić się zgodnie z tradycją” i „wielbić Boga w tradycyjny sposób” to modlić się i wielbić Boga w komunii ze wszystkimi wiekami katolicyzmu, które składają się na jedną, rzymską tradycję liturgiczną wspólną dla nas aż do 1969 roku, a nie resetować historię tak jak robią to soborowi entuzjaści. Można podziwiać wysiłki konserwatystów dążących do wprowadzania tradycyjnych elementów tylnymi drzwiami (kiedy akurat biskup nie patrzy a środowisko jest przyjazne) trzeba jednak powiedzieć, że jest to godna pożałowania próba zawrócenia kijem Wisły. Na szczęście mamy odpowiednie źródła, z których możemy czerpać i dopóki nie odkryje się ich na nowo, nie można powiedzieć, że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy.
Nie bez znaczenia jest fakt, iż po stwierdzeniu, że w Kościele niezmienne są tylko dogmaty, Longenecker przechodzi do utożsamienia istoty Mszy z transsubstancją. Neoscholastyczny redukcjonizm3 już od jakiegoś czasu stanowi problem. Irytuje jednak, kiedy pojawia się w kontekście artykułu, który miał traktować o tradycji katolickiej. Tradycyjne liturgie dzieli się według rodzin i podrodzin rytów (ryt łaciński i bizantyjski, rzymski i ambrozjański czy mozarabski, obrządek słowiański i grecki, i tak dalej). Transsubstancja zachodzi we wszystkich rytach, zatem nie jest w ogóle brana pod uwagę przy ich klasyfikacji. Natomiast to właśnie treść odróżnia ryty i według tego kryterium podlegają one kategoryzacji. Wyobraźmy sobie grekokatolika, który słyszy, że Boska Liturgia św. Jana Chryzostoma i rzymskie Novus Ordo to w zasadzie to samo, ponieważ podczas obu celebracji zachodzi jedno, niezmienne wydarzenie: przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Obawiam się, że to czego jesteśmy obecnie świadkami jest efektem prowadzenia dyskusji na temat tak ważnych kwestii bez posiadania niezbędnej, szczegółowej wiedzy. Patrząc z daleka, łatwo jest stwierdzić, że ryt rzymski pozostaje nienaruszony. Jednak diabeł tkwi w szczegółach – zupełnie tak jak anioły, których rola w Novus Ordo została znacznie zredukowana. Ryty liturgiczne nie funkcjonują jako abstrakcyjne szkice – są to konkretne, skodyfikowane kompozycje tekstu, muzyki, rubryk, ceremoniału oraz dodatkowych przedmiotów liturgicznych. Przy dokładniejszym spojrzeniu na klasyczny ryt rzymski lepiej widać czym tak naprawdę on jest – ze swoją starożytną postawą ad orientem, szczególnym kalendarzem i lekcjonarzem, ponad tysiącem oracji, prefacjami, jednolitym kanonem rzymskim czy wczesnośredniowiecznym ofertorium. Patrząc na wyżej wymienione elementy, widać jak bardzo Novus Ordo odcina się od tego dostojnego rytu. Tak naprawdę są to dwie różne liturgie, które posiadają wspólne części. Z tym, że to trochę tak, jakby powiedzieć, że Wieża Eiffla przypomina gotycką katedrę, ponieważ ich wspólną cechą jest wertykalna konstrukcja.
Jest więc wiele ironii w tym, że ksiądz Longenecker przywołuje słynne słowa Chestertona: Tradycję można zdefiniować jako rozszerzenie praw wyborczych, jest ona bowiem udzielaniem prawa głosu najbardziej zapomnianej ze wszystkich klas: naszym przodkom. Tradycja to demokracja umarłych.4 Posoborowe reformy liturgiczne, spośród wszystkich w historii Kościoła, były wyrazem największej pogardy wobec wspólnego głosu naszych przodków. Jedynym przejawem demokracji w przeprowadzaniu tych reform było poddanie ich pod głosowanie „ekspertów” zrzeszonych w rozmaitych komisjach, które podzieliły się pracą nad poszczególnymi częściami liturgii, zupełnie tak, jakby chodziło o testowanie nowego systemu komputerowego.5
W najlepszej, najbardziej poetyckiej części swojego artykułu, Longenecker porównuje katolicką tradycję do potężnej, starej rezydencji z rozległymi ogrodami:
Czasami myślę, że bycie katolikiem przypomina mieszkanie we wspaniałym, starym domu, takim jak ten z powieści Evelyna Waugha pt. Powrót do Brideshead. Jest to starożytna, dostojna, zdobna budowla pełna korytarzy wspomnień i zaułków tradycji. Ściany pokryte są sztandarami opiewającymi dawne bitwy i sławę przodków. Strych jest pełen cennych zabytków, a kuchnie i piwnice obfitują w wyśmienite wino, skrzynie wypełnione prowiantem oraz sprzęt potrzebny zarówno na wojnie jak i do pracy w domu. Ogrody są bujne, a dbanie o nie wiele kosztuje. Niektóre z nich są owocowe i bardziej systematycznie utrzymane, a inne dzikie i nieposkromione. Według modernistycznego sposobu myślenia należałoby taki dom zburzyć, a jego zawartość sprzedać na aukcji. Jednak katolik powinien w nim zamieszkać; odkurzyć i wypolerować antyki, wyczyścić dywany, wypolerować srebra, odrestaurować obrazy, naostrzyć halabardy i wypolerować zbroję. Dopiero potem może odsunąć zasłony i otworzyć okna, by wpuścić trochę świeżego powietrza i porannego słońca.
Ostatnie zdanie, celowe nawiązanie do słynnego stwierdzenia Jana XXIII o potrzebie otwarcia Kościoła na świat (no i co z tego wyszło, posoborowy Kościele?), może posłużyć za przypomnienie, że bez Ducha Świętego i łaski Bożej drzewo, które zasadzimy – nieważne jak piękne by wyrosło – nie może wydać dobrych owoców. Jestem przekonany, że ksiądz Longenecker w pełni zgodziłby się ze stwierdzeniem, że problemem nie jest stary dom i jego wnętrza zaprojektowane przez Dekoratora i Architekta wszechrzeczy.
Może dziwić, że autor posłużył się metaforą starego domu i jego rozległych przyległości, ponieważ jest to właśnie ulubiony sposób tradycjonalistów na opisanie rezultatu dwudziestu wieków stopniowego rozwoju liturgii starannie pielęgnowanej przez ogrodników i nadzorców. Nie ma wątpliwości, że arcybiskup Bugnini i jego eksperci stracili cierpliwość do zajmowania się tą starą rezydencją. Chcieli zrównać ją z ziemią i postawić na jej miejscu nowoczesne osiedle. Jak sam twierdził, Annibale Bugnini dążył do „odmłodzenia liturgii poprzez rozbieranie nadbudowy, która nawarstwiała się przez stulecia”. Właśnie dlatego nowy mszał jest tak „racjonalnie” uporządkowany i porzuca niebywale nieprzewidywalną różnorodność starego mszału na rzecz prostych wzorów. Arcybiskup Bugnini nie był jedynym liturgistą, który myślał w architektonicznych kategoriach rozbiórki i odbudowy. Warto zatrzymać się w tym miejscu nad fragmentem książki z 1976 roku Demain la liturgie6 autorstwa ważnego członka Consilium, księdza Josepha Gelineau SJ.
Jeżeli formuły ulegają zmianie, zmienia się i ryt. Jeśli zmienia się jeden element, znaczenie całości zostaje zmienione. Niech wszyscy ci, którzy tak jak ja poznali i mogli śpiewać łacińską, gregoriańską Mszę dobrze ją zapamiętają. Niech porównają ją z Mszą, którą mamy dzisiaj. Nie tylko słowa, melodie i niektóre gesty są zmienione; tak naprawdę jest to inna liturgia Mszy świętej. Trzeba to jasno powiedzieć: ryt rzymski w dotychczasowym kształcie już nie istnieje, został zniszczony. Niektóre ściany poprzedniej budowli runęły, a inne zmieniły swoją postać do tego stopnia, że wyglądają raczej jak ruiny albo fragmenty innej konstrukcji.7
Czy aby przez wspomnienie o Powrocie do Brideshead, Longenecker nie chce dać do zrozumienia wtajemniczonym, że tak naprawdę nie zgadza się z reformą liturgiczną? Evelyn Waugh (1903–1966) był znany ze swojego oporu wobec demontażu katolickiej liturgii. Z jego regularnej korespondencji z kardynałem Heenanem wynika, że Waugh był żywo zainteresowany istnieniem możliwości zatrzymania u źródła tego szaleństwa, które miało opróżnić kościoły z wiernych. Publikował także w czasopismach pełne niepokoju artykuły (wszystko to zostało opisane w książce A Bitter Trial: Evelyn Waugh and John Cardinal Heenan on the Liturgical Changes8). Co prawda autorowi Powrotu do Brideshead nie było dane zobaczyć na własne oczy spustoszenia Novus Ordo (umarł ponad trzy lata przed jego wdrożeniem), to jednak Waugh był przerażony zmianami, które zostały wprowadzone do liturgii. Warto dodać, że chodzi o modyfikacje, które nie były bez znaczenia, natomiast na pewno nie można było ich porównać z radykalną reformą z 1969 roku. Pośród katolików zatroskanych o losy świętej liturgii (bo dlaczego mieliby o nią nie dbać skoro Sobór Watykański II nazywa „eucharystyczną ofiarę” ,,źródłem i szczytem całego życia chrześcijańskiego”?) można wyróżnić kilka grup. Wśród nich znajdą się tacy, którzy uważają, że zmiany dokonane po Soborze zaszły za daleko; inni znowu twierdzą, że reformy były zbyt nieśmiałe i mało radykalne. Przedstawiciele kolejnej grupy są pogodzeni z obecną sytuacją i uważają, że należy zrobić jak najlepszy użytek z tego, co mamy dzisiaj. I wreszcie są też tacy, dla których stosowanie strategii postępowego dopasowywania liturgii do aktualnych potrzeb raczej prędzej niż później doprowadzi do jej ośmieszenia.
Ostatni punkt widzenia podzielają tradycjonaliści. Takie spojrzenie wynika przede wszystkim z wielu okazji do doświadczenia piękna i splendoru klasycznego rytu rzymskiego w porównaniu, z którym ubogie teksty i ceremoniał nowego rytu wyraźnie odstają. Żadna osoba, która dokładnie nie poznała klasycznego rytu rzymskiego nie jest uprawniona do wydawania nawet ogólnych opinii dotyczących porównania obu rytów. Najwyższy czas, aby ci, którzy uważają swoich braci katolików przywiązanych do starszej formy za bałwochwalców w ramach miłosierdzia zeszli na ziemię i przeszli parę kroków w ich butach. Mogliby poznać stary ryt, to znaczy nie samą Mszę, ale również wszystkie obrzędy sakramentów i błogosławieństwa. W ten sposób dane by im było na własnej skórze przekonać się o jego dobrodziejstwach. Możliwe, że tacy ludzie będą zdziwieni widokiem, jaki ukaże się ich oczom. Rzeczywiście mogą dostrzec, iż niebezpieczeństwo bałwochwalstwa – w kontekście niekwestionowanego i może nawet nierozpoznanego ubóstwienia aggiornamento– grozi szczególnie tym, którzy popierają współczesny twór Consilium. W końcu to postępowanie liturgicznych progresistów kardynał Ratzinger porównał do historii o złotym cielcu.
Ksiądz Longenecker – choć sam o tym nie wie – jest gotowy, aby zostać tradycjonalistą. Pozostaje jeden warunek: musi on tylko odnieść swoje słowa do całej reformy liturgicznej.
Jednym z katastrofalnych skutków Soboru Watykańskiego II było to, że liturgiści i duchowni, którzy tak gorliwie dążyli do uwspółcześnienia i dostosowania liturgii do aktualnych potrzeb doszli do wniosku, że najlepiej osiągnąć to nie poprzez dowartościowanie i ożywienie tradycji Kościoła, lecz przez jej zniszczenie z iście rewolucyjnym zapałem.
Amen. Teraz wystarczy tylko usunąć kilka niejednoznacznych fragmentów kazania.
— Peter Kwasniewski, 18.03.2019 (źródło)
tłumaczenie: Michał Żaczek
zdjęcie: Joseph Shaw
1 Ta hipoteza jest oparta na podstawowym założeniu, które nazywam „aksjomatem Maritaina”: ,,zważywszy na przenikanie się greckiej filozofii, rzymskiego prawa, żydowskich proroctw i chrześcijańskiej Ewangelii, Europa dorobi się czystego sumienia, wielkiego szacunku dla praw człowieka oraz spójnych rządów prawa”. W kontekście katolickiej cywilizacji to twierdzenie jest zgodne z prawdą tylko w teorii. Natomiast w praktyce nie jest to takie oczywiste, ponieważ dostępność środków nie gwarantuje osiągnięcia celu. Tymczasem taki sposób rozumowania jest uznawany za źródło min. stanowiska papieża Franciszka wobec kary śmierci.
2 W innym miejscu pisałem już o „użyciach i nadużyciach złotego środka”
3 To zjawisko jest przedstawione i poddane krytyce w dwóch artykułach: The Long Shadow of Neoscholastic Reductionism [pol. „Długi cień neoscholastycznej rewolucji”(przyp. tłum.)] oraz Against Reducing the Mass to a Sacramental Delivery System [pol. „Przeciwko sprowadzaniu Mszy do systemu dystrybucji sakramentów” (przyp. tłum.)]
4 Przekład za: G.K.Chesterton, Ortodoksja, przeł. M. Sobolewska, Warszawa-Ząbki 2004. (przyp. tłum.)
5 Tym porównaniem, w artykule Reforming Catholic liturgy should be like updating software [pol. ,,Reforma liturgii katolickiej powinna przebiegać jak uaktualnianie oprogramowania”(przyp. tłum)], posłużył się ksiądz Thomas Reese. W jego porównaniu stara liturgia jest jak system DOS, a nowa Msza to Windows. Forma przejściowa z roku 1965 jest wersją 1.0, natomiast mszał z 1969 roku to wersja 2.0, itd.
6 Brak polskiego wydania (przyp. tłum.)
7 Przekład własny (przyp. tłum.)
8 Brak polskiego wydania (przyp. tłum.)